czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział IV

Wszechogarniająca pustka wcale nie jest częścią idealności, zwykł mawiać mój dziadek. Każdemu potrzeba ciszy, spokoju i samotności – ale do harmonii potrzeba umiaru. 

Tak właśnie się czułam. Pusta. Było cicho. Ciemno. Spokojnie. Nie potrafiłam skupić się na niczym. Bolała mnie głowa. Miałam ochotę zniknąć. Zapaść się w nicość. Ale czym? Nie czułam siebie. Nie czułam nic poza pulsującym bólem, na który nie byłam w stanie nic poradzić. Nie mogłam nawet otworzyć oczu. Nagle poczułam delikatne ciepło w okolicach, gdzie powinny znajdować się moje dłonie. Zaskoczyło mnie to Wystraszyło. Gdzie ja jestem? Kim jestem? Nie potrafiłam sobie przypomnieć. I znów pochłonęła mnie nieprzenikniona otchłań niebytu.

Obudziły mnie ciepłe promienie. Z nieprzysłoniętego okna wlewało się jasne światło.
- Jak się czujemy, panno Evans?  - zapytał troskliwy kobiety głos. Dojrzałam jego właściciela w nogach mojego łóżka. Niewysoka kobieta, koło trzydziestu lat. Ubrana w biały kitel. Czyżby lekarz?
- Strasznie boli mnie głowa – wyszeptałam nieśmiało.
- Nie co dziennie ludzie wyrażają ochotę do bojowania się z drzwiami – uśmiechnęła się delikatnie. – Długo spałaś – dodała zmartwiona. – Twoi przyjaciele martwili się o Ciebie.
- Jacy przyjaciele? – Nie potrafiłam sobie przypomnieć o kim mowa.
Kobieta zamarła i szybkim krokiem podeszła do mnie.
- Jak masz na imię? – zapytała powoli.
- Ja.. nie pamiętam.
- Wiesz gdzie jesteś?
- W szpitalu?
- Jakim masz kolor oczu? – zapytała szybko.
- Po co te idiotyczne pytania? – ogarnęła mnie fala irytacji.
- Poczekaj tu chwilę, muszę coś skonsultować z dyrektorem.
Wyszła zostawiając mnie samą w pokoju. Rozejrzałam się. Leżałam na jednym z kilku łóżek. Przykryta byłam śnieżnobiałą pościelą. Była tak czysta, że oślepiała mnie. Spojrzałam za okno. Rozległa,  ciemnozielona łąka. Na jej skraju las. Jak to się nazywało. A tak, błonia. Kilka osób przebiegło po nich i zaraz zniknęło. Wróciła lekarka z sympatycznie wyglądającym staruszkiem. Podszedł do mnie u usiadł na skraju łóżka.
- Witaj Lily. Pamiętasz mnie?
- A powinnam? – pytanie wymknęło mi się z ust, zanim pomyślałam co mówię.
- No cóż, tak. Hm.. a swój.. niefortunny wypadek pamiętasz.  – dało się wyczuć troskę w jego glosie.
- Nie bardzo..
- A czy wiesz, gdzie jesteś? – powtórzył pytanie lekarki.
- Nie
Pani w kitlu spojrzała na niego wyczekująco.
- No cóż Pani Pomfrey. Wygląda na to, że nasza uczennica straciła pamięć. Do pewnego stopnia według mnie.
- Cóż to znaczy, Albusie?
- Wierzę w twoje medykamenty i intuicję. Podaj jej co uważasz, że pomoże i pozwól jej spać. Tak. Sen ukoi nerwy. Niech dużo śpi. I najlepiej – dodał cicho – żeby miała wiele snów. Prawdziwych wspomnień.
I wyszedł uśmiechając się do mnie ciepło.
- Proszę Pani?
- Tak dziecko?
- Niech mi pani powie.. cokolwiek o mnie.
- No cóż to najlepiej zrobią twoi przyjaciele. Chciałabyś się z nimi zobaczyć?
- Nie wiem..
- Poczekaj tu chwilę, pójdę przygotować Ci Eliksir Snów. I coś na regeneracje. Wyślę też sowę, aby zjawiły się tu poszczególne osoby. Odpocznij sobie w tym czasie.
Drzwi zamknęły się za nią. Zamknęłam oczy. Co się dzieje? Leżałam sobie tak kilka minut, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęły w nich cztery postacie. trzy czarnowłose, jedna nieco jaśniejsza.
Oddychali szybko, więc wnioskowałam , że biegli.
- Lili słońce, jak się cieszę, że się obudziłaś – jedyna dziewczyna podbiegła do mnie i przytuliła
- Martwiliśmy się o Ciebie. – powiedział chłopak o brązowych włosach.
- Jak tam główka? – zapytał chłopak w okularach.
- Z jej na pewno lepiej, niż z Twoją – warknął drugi brunet.
- Snape zamknij się. Nie pora na złośliwości - burknęła dziewczyna.
- Kim wy jesteście – zapytałam w końcu.
Twarze im poszarzały.
- Ej no Ruda, bez jaj. Nie pamiętasz mnie? – w głosie dziewczyny wyczuwało się rozpacz. – To ja Dorcas, Dori, Czarna czy idiotka jak się wściekasz..
- Ja.. – zawahałam się – a kim ja jestem?
- Lili Evans, pechowiec piątego roku, nominowana do nagrody za najbardziej widowiskowe uderzenie  głową o drzwi i jedno z dłuższych hogwarckich omdleń.  –  chłopak w okularach uśmiechnął się, ale oczy pozostały smutne.
- Aha. – mruknęłam niewyraźnie.
Weszła lekarka.
- Pani Pomfrey co jej? – zapytał chłopak o haczykowatym nosie.
- Krótkotrwałe zburzenia kontaktowo-pamięciowe. Drugorzędne uszkodzeniu płatu potylicznego. Naruszenie podstawy czaszki. Przejdzie jej. – dodała bo miny całej czwórki wyrażały przerażenie. – Pozwolicie już, że zajmę się pacjentką jak przystało na pielęgniarkę. Wiec uprzejmie proszę o opuszczenie Skrzydła Szpitalnego i powrót do swoich dormitoriów, gdyż godzina piąta nie jest odpowiednią porą do szwendania się po zamku.  Do widzenia.
Cała czwórka odwróciła się niechętnie. Chłopak o brązowych oczach, odwrócił się przy drzwiach i krzyknął „zdrowiej Lilka” na co oburzona pielęgniarka zatrzasnęła drzwi drewnianym patyczkiem. Normalnie jak magia.
- Musisz to wypić. Nie jest smaczne, ale Ci pomoże. Zregeneruje część krwi, Uśmierzy ból głowy i pozwoli Ci się wyspać, a w tym czasie odzyskasz pamięć dobrze.
- Przecież tego jest  z litr – jęknęłam
- Pół nocy mamrotałaś, że chcesz pić to spełniam twoje życzenie dziecko drogie.
Wzięłam łyk z jednej szklanki i skrzywiłam się.
- Nie ma smakować, tylko działać – zauważyła kobieta.
Z obrzydzeniem zatkałam nos jedną ręką drugą przytknęłam szklankę. Wypiłam na raz. To samo z dwiema kolejnymi. Już po chwili poczułam się błogo. Opadłam delikatnie na poduszki i zasnęłam.

Obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Dziewczyna. Chłopak. Krzyk. Płacz. Uśmiech. Inny chłopak. Plaża. Dach wieżowca. Inna dziewczyna. Szyderczy śmiech. Pocałunek. Znowu łzy. Ktoś mnie przytulił. Dałam chłopakowi w twarz. Pocałunek. Wojna na poduszki. Uśmiech. Stałam z różdżką w ręku. Lekcja. Słońce świeci w oczy. Patrzę na pocałunek Jaspera. Blondynka ucieka. Chłopak tłumaczy się. Uderzenie w twarz. Płacz w ramionach Dorcas. Lot Pottera na 3 roku i uderzenie w słupek. Wybuch z kociołka na eliksirach. Szorowanie półek w bibliotece. Książka z ruszającymi się obrazkami. Grzebanie w szafce w pokoju. Niewielka książeczka. Pakowanie się. Ciasto u pani Meadowes. Skoki z dachu. Przytulenie Jaspera. Pociąg. Płacząca Dorcas. Black  i chrupki malinowe. Uderzenie w drzwi.

Obrazy zmieniały się cała noc. Nieuporządkowane. Raz małe dzieci. Raz nastoletnie osoby. Dookoła mnie. Przestałam rozróżniać. Przestałam się skupiać na czymkolwiek. Wirujące obrazy. Wyczuwalne emocje. A zarazem całkowita pustka uczuciowa. Patrzę na obrazy. Jestem widzem a nie ich uczestnikiem. Nagle zmienia się to. Z całą mocą uderza mnie fala odczuć. Czuje wszystko co się dzieje. Myśli. Emocje. Uczucia. Słowa. To już nie tylko obrazy. Wszystko się scala. I leci dalej.

Czas mija. Budzi mnie odgłos kichnięcia. Prawie natychmiast otwieram oczy. Nie jestem wypoczęta. Czuje się jakbym przebiegła kilka kilometrów. Rozglądam się dookoła. Dziwnie. Nikogo nie ma. Spoglądam na miejsce w którym jestem. Skrzydło Szpitalne. Co ja tu robie? Ach tak. Uderzyłam się o drzwi. Boże, jaką jest idiotką. Tak przy wszystkich ? Z Dorcas nie ma problemu, bywały gorsze akcje. Ale Huncwoci?  W sumie nie ma się co nimi przejmować. Ale tak.. dziwie. Nagle zdaje sobie sprawę, że moja lewa dłoń jest wygięta pod dziwnym kontem i w tym samym momencie wydaje mi się , że dotyka jej coś ciepłego. Próbuję nią poruszyć i wyczuwam nacisk. Ale nikogo nie widzę.  Zaczynam krzyczeć. Co tu się do cholery dzieje? Drzwi otwierają się ni stąd ni zowąd. Słyszę tupot stóp. Ale nadal nikogo nie widzę. Drzwi zamykają się z cichym trzaśnięciem w tym samym momencie, w którym z przeciwnego rogu pokoju wychodzi zaspana pielęgniarka.

- Coś się stało, panno Evans? Dlaczego pani tak krzyczy? – głos kobiety jest trochę niewyraźny.
Czuję, że cała się trzęsę. Pani Pomfrey zauważa to. – Liliane odpowiedz. Co się stało?
- Tutaj ktoś była – mówię roztrzęsiona – Przed chwilą. Trzymał mnie za rękę. Ale nikogo nie widziałam.
Pielęgniarka przygląda mi się z dziwną miną.
- Musiało Ci się to przyśnić słoneczko. Tutaj nikogo nie było. Drzwi są zamknięte , zobacz. -
podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się. Moje oczy rozszerzają się ze strachu.
- No cóż, musiałam zapomnieć zamknąć – mówi z wahaniem w głosie. – Nie ma się co przejmować. No cóż, jak się czujesz? Boli cię głowa? Pamiętasz coś?
- Nic mnie już nie boli i pamiętam wszystko. A czuję się fatalnie z myślą, że jakiś zboczeniec którego  nie ma trzyma mnie za rękę w szpitalu.
- No już, spokojnie – łagodnie mówi pielęgniarka. – Musiało Ci się coś wydawać. Pewnie efekty stresu. To się zdarza. Po południu pójdziesz do siebie, dobrze?
- Ile dni mnie ominęło? – ciekawe ile mam do nadrobienia.
- Hm.. mamy 12 wrzesień. Całkiem sporo jak na zwykłe uderzenie w głowę. Nie jesteś na nic mugolskiego chora? Był tu medyk ze Świętego Munga, wezwałam go kiedy nie budziłaś się ponad tydzień. Nie zweryfikował nic poważnego.
- Nic mi nie jest – wymamrotałam. 12 dni? Boże..
- No to nie wiem. Ważne, że już jest dobrze. Koledzy przynosili Ci notatki na prośbę profesora Dumbledore’a. Wszystko masz w szafce.

Przez kolejną godzinę pielęgniarka przeprowadziła serie badań na mnie, włącznie z stukaniem w kolano.
- No cóż, uważam że mogę Cię wypuścić nawet teraz. Chyba, że wolisz przeczekać tu jeszcze chwilę, bo na zajęcia na pewno nie pozwolę ci dziś pójść.
- Wołałabym już być u siebie w dormitorium – powiedziałam niepewnie.
- No to zmykaj. Tylko oszczędzaj się. I gdyby coś się działo, bóle głowy, zawroty, kłopoty z pamięcią NATYCHMIAST zwróć się do mnie.
Odnotowałam w pamięci, żeby tego nie zrobić tego, bo pielęgniarka mnie pożre.
-Tu masz ubrania – wskazała na szafkę obok łóżka. I wyszła.

Ubrałam się pospiesznie, pakując przy okazji większość rzeczy do torby która jakimś cudem również była w szafce. Wypadłam ze Skrzyła Szpitalnego w ekspresowym tempie. Niemal biegiem dostałam się na siódme piętro. Stanęłam przed portretem Grubej Damy.
- Podaj hasło – rzekła uprzejmie.
- Eee… - zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia.
- Acetonia – powiedział chłopak wychodzący zza rogu. Portret odchylił się odsłaniając przejście. – Witaj znowu Lilka. Martwiliśmy się o Ciebie – rzekł Remus Lupin. Podszedł do mnie i przyjrzał się krytycznie. – Marnie wyglądasz – powiedział z troską.
- Ty też – odpowiedziałam.
Mruknął coś niewyraźnie, jednak po chwili uśmiechnął się łagodnie. Objął mnie w pasie i przeprowadził przez próg. Popatrzyłam na niego skonsternowana, lecz on tylko pokiwał głową. Pokój Wspólny był prawie pusty. Grupka osób siedziała przy kominku dyskutując cicho. Zwróciłam na nich większą uwagę, dopiero gdy tylko usłyszałam swoje imię.
-Lili!  -krzyknęła Dorcas podrywają się z miejsca i biegnąć w moją stronę – Na reszcie. Tak się martwiliśmy.
Byłaś długo nieprzytomna i..
- Daj jej ochłonąć, co? – powiedział spokojnie Potter. Jako jedyny nie podszedł do mnie. Nie ruszył się nawet na cal. Za to wpatrywał się w Lupina. Nie ogarniam facetów, pomyślałam.
- Muszę odpocząć.. –zaczęłam niewyraźnie..
- To zrozumiałe – odpowiedziała Dorcas – ale najpierw musisz nam..
-Powiedziała, że musi odpocząć, ogłuchłaś Dorcas? – głos Pottera nagle stał się nieco bardziej agresywny.
-Nie mów do mojej przyjaciółki w taki sposób – warknęłam ze złością.
- Oh, dajcie spokój – Black starał się załagodzić sytuację – James nie miał na myśli obrażać Meadowes, więc się Ruda nie unoś, co nie?
- Chodźmy stąd – szepnęłam do Dorcas. Wstała i poszła za mną do naszego dormitorium rzucając zaniepokojone spojrzenie za siebie. Zatrzasnęłam drzwi, jednak wcześniej usłyszałam głos Pottera wywrzaskujący coś o lojalności i kompletnym idiocie.
- A temu co? –zapytałam Dorcas
- Nie wiem – wzruszyła obojętnie ramionami – Jakiś drażliwy na wszystko przez cały ten  czas.
- Mmmm..
Weszłyśmy do pokoju i rzuciłam się na łóżko.
- Czemu nie jesteś na lekcjach ? I oni?
- Za sprawą specjalnego pozwolenia od Dumbiego. Stwierdził, że trzeba Cię jakoś przywitać więc możemy sobie labę zrobić na dziś. Ale na imprezę nie pozwolił, chociaż Black tak ładnie przekonywał..
- Co się tak nagle zaczęłam z Huncwotami trzymać?
- No wiesz, Ty leżałaś w Skrzydle, Vera .. ona jest jakaś inna.  Nagle jak Ciebie nie ma zaczęła wąty stroić, że się puszczam, że się rządzę to jej powiedziałam, żeby sama nie zgrywała cnotki, i że takie słodkie idiotki jak ona marnie kończą to się k*rwa obraziła. A Mary zaczęła zakuwać , zresztą z nią to ani o chłopakach za bardzo nie pogadasz ani o zabawie. Więc zostali Huncwoci.
- Vera z takimi tekstami ? To do niej niepodobne – prychnęłam
- Mówiłam Ci że coś jej się tu i ówdzie ułożyło inaczej niż zwykle..
- Nie rusza Cię to?
- Nie. Dobrze wiesz, że wolę szczerze usłyszeć, że jestem taka i tak niż żeby mi mydlono oczy kłamstwem.
- Rozumiem. I co? Fajnie się panami czas spędza?
- Bardzo. Już wiem gdzie jest kuchnia na przykład. Skrzaty się aż paliły żeby mi coś dać, ale niestety procentowych nie chciały. No cóż, to załatwiają cały czas chłopcy. Nadal nie wiem jak. Ale cóż, na dodatkowe plusy tej znajomości muszę jak widać jeszcze trochę poczekać.
- Co z Jasperem?
- Mmm.. przychodził do Ciebie, ględził mi , żebyś się wybudziła szybko i takie tam.
- A..
- A Severus był z nami raz u Ciebie, czy sam to nie wiem. Trzyma się ze swoją bandą więc się nie wcinam.
Mamy cały dzień na nic nie robienie. Od czego zaczynamy? Piątek jest.
-Od umycia się – wybuchłam śmiechem i po przegrzebaniu kufra i wyciągnięciu kosmetyczki udałam się do łazienki.
Napuściłam ciepłej wody. Nalałam swojego ulubionego płynu i rozebrałam się. Położyłam się w wodzie i odpłynęłam. Ciepła woda koiła mi zmysły. Muszę podsumować. Severus żyje w swoim świecie. Jasper się martwił. Vera się kłóci. Mary się uczy. Dorcas to zwisa. Przyjaźni się z Huncwotami. Lupin mnie tuli. Potter się drze. Black uspokaja. Peter cicho jak zwykle. Coś niewidzialnego mnie trzyma za rękę. Brr.. coś dziwnego.
Patrzyłam za okno. Z łazienki był widok na las oczywiście. Nie lubiłam chodzić do Łazienki Prefektów. Była dla mnie za duża. Tu jest swojsko. Po jakiejś godzinie rozległo się pukanie.
- Żyjesz ?
- Taaaa… - odpowiedziałam wynurzając się z wody.
- To wyłaź.
Chcąc nie chcąc wyciągnęłam korek i patrzyłam jak woda spływa wirem do kanału. Fascynujący widok. Na serio. Potem wzięłam zimny prysznic i wyszłam z wanny. Roztarłam ciało ręcznikiem, następnie owinęłam się i wyszłam z łazienki. Dorcas siedziała rozwalona na łóżku malując paznokcie.
- Mrr kocie, jakaś ty seksi – zachichotała patrząc na mnie
Podeszłam do kufra szukając ubrań. Nie znalazłam tam nic. Popatrzyłam zdziwiona na Dorcas.
- W szafie – wskazała stopą na ów mebel.
Podeszłam do niej i otworzyłam. Jak zwykle. Dwie szafy. Jedna moja i Dori, druga Mary i Very.
Wyciągnęłam spodnie i byle jaka koszulkę. Ubrałam się szybko. Założyłam ręcznik na głowę i zaczęłam się malować. Puder, kredka, tusz,  błyszczyk. Jako tako. Włosy suche. Rozczesałam rude siano. Zebrałam kucyk.
- Rozpuść – nakazała Dorcas.
- Co?
- Rozpuść – powtórzyła
- Po co?
- Bo Ci ładniej. Wyglądasz jak niedorozwój po kilku dniach niejedzenia to nie pokazuj tego aż tak bardzo. Rozpuść.
- Dziękuje Dorcas. Wiedziałam, że nie zawiedziesz mnie w kwestii skomentowania mojego wyglądu.
- Proszę uprzejmie – odpowiedziała ze śmiechem
Zeszłyśmy na dół. W pokoju siedział tylko Black i Potter. Popatrzyłam na Dorcas niewyraźnie, ale ta już dosiadała się do nich.
- Hej Czarna. Co tam?
- Nie było mnie ze dwie godziny, gdyż czekałam aż rude czupiradło się wyzbiera więc nie bardzo miało się co zmienić , Black. Po za kolorem moich paznokci.
- Racja. Są.. mroczne. Jak twój charakter.
- Raczej, jak mrok z otchłani debilności niektórych osób – rzekła raźno.
Widać, fakt że się zakumulowali nie zmienił ich słynnych wymian zdań. Każde z nich było mistrzem riposty, popularnym i pożądanym, rozkapryszonym i rozpustnym. Ale co tam.
- Ruda – powiedział Syriusz – stwierdzam, że dobrze mieć Cię wśród żywych.
- Co za miłe słowa, Black. Co ode mnie chcesz? – zapytałam z rezerwą.
- Urażasz moją godność. Już nie można koleżance stwierdzić, że się cieszę z jej powrotu po rekonwalescencji?
- Nie zgrywaj idioty. Dobrze wiem, że coś chcesz tylko jeszcze nie wiem co.
- Z całą pewnością – warknął – Człowiek stara się być miły, a ta zaraz postanawia się doszukać drugiego dna. Ruda wredna. Wydało się.
- Black, skarbie najdroższy mam prośbę. Zamknij się , lepiej zrobisz dla świata -  Dorcas uśmiechnęła się promiennie.
- Świetnie – mruknął.
- Mmmm.. odpowiedziała.
- Jak się czujesz? – po raz pierwszy odezwał się Potter.
- Nawet dobrze.
- Widzę, że wróciła Ci pamięć – powiedział powoli.
- Zgadza się – przytaknęłam.
- To dobrze – odpowiedział.
- Idzie Remus – rzekł Black.
I rzeczywiście w tym momencie do pokoju wszedł Lupin. Wyglądał na nieobecnego.
- Hej Lunio – zawołał Syriusz – Chodź do nas..
- Co? – zapytał skołowany ? – Nie.. ja nie.. – i poszedł do drzwi prowadzących do dormitoriów.
- A temu co? – zapytałam
- Nie wiem – Black wyraźnie się zmieszał
- Idę się przejść – powiedział nagle Potter wstając
Przyjrzałam mu się jak odchodził.
- Ostatnio jest jakiś dziwny – zauważyła Dorcas
- No.. hormony, no nie? – powiedział powoli Black
- Nie wciskaj mi, że Potter nagle zaczął dojrzewać -prychnęła
- Może się zakochał – podsunęłam
- Ej to możliwe – Czarna wyraźnie się ożywiła i wbiła wzrok w Syriusza.
- Nie wiem – powiedział Black wzruszając ramionami.
- Głodna jestem. Idę coś zjeść – wstałam powoli. Taka tajna konspiracja stosowana zawsze przez nas. Jak „idę coś zjeść”  to Dorcas używa całego swojego uroku osobistego i dowiaduje się co trzeba. Zwykle skutkuje.
Wyszłam z Pokoju Wspólnego i udałam się w kierunku Wieży Astronomicznej. Lubiłam tam przesiadywać i nikt tam nigdy nie przychodził. Szłam spokojne kolejnymi korytarzami. Nagle usłyszałam trzaski. Irytek, pomyślałam. Szybko weszłam do Sali obok mnie i jakież było moje zdziwienie gdy spotkałam w niej ..
- Evans? – zapytał Potter  - co Ty tu ..?
- Ciii.. na korytarzu jest..
- Irytek, wiem. Też się tu chowam.
Nagle usłyszeliśmy głośnie „uiiiiiiiii”  i drzwi otworzyły się.  Wleciał przez nie denerwujący duszek.
- Ulala – zachichotał okropnie – Dzieciaki labują. Ha ha ha..
- Irytek,  my nie labujemy – rzekłam powoli.
- No jasne, że nie.. Ale nikt w to nie uwierzy ha ha ha – i wyleciał z Sali krzycząc „wagary, wagary, wagary na siódmym piętrze”
- Zmywamy się – Potter złapał mnie za nadgarstek i rzucił się w kierunku drzwi. Ciągną mnie za sobą długo przez kilka minut biegu. Nagle zatrzymał się i nacisnął jakąś cegłę. Pojawiła się dziura w ścianie.
- Właź i nic nie mów.
- Lumos – mruknęłam wyciągając różdżkę. Nie było wiele miejsca. Kiedy ściana się zasklepiła czułam oddech Pottera na swojej szyi. Nagle złapał mnie w pasie.
- Co ty do cholery wyprawiasz? Puszczaj mnie! – nakazałam oburzona.
- Nie ględź tylko się mnie złap.
- Po moim trupie – krzyknęłam, jednak nie było to za bardzo zgodne z prawdą bo w tym samym momencie podłoga pod nami zniknęła i zaczęliśmy spadać, a ja przytuliłam się do niego bardzo mocno. Po chwili wylądowaliśmy na ziemi. Nadal było tak koszmarnie mało miejsca ale już go puściłam.
-Yyyy.. ja przepraszam..  – wyjąkałam. – Nie powinnam była.
- Nie szkodzi – odezwał się spokojnie.
- Co to za przejście?
- Odkryłem go kiedyś zwiewając prze Filchem. Bardzo przydatne jak chcesz dać nogę. Jesteśmy na parterze. Zapal światełko jeśli łaska.
Gdy rzuciłam zaklęcia zaczął przyglądać się ścianie. Nacisnął ponownie jakąś cegłę i pojawiła się dziura.
- Panie przodem – ustąpił miejsca.
Wyszłam na korytarz i otrzepałam się Gdy tylko zamknęła się dziura zza rogu wyszedł Filch.
- No no no..Czyli Iryt nie kłamał.
Popatrzyłam ze strachem na Jamesa. Ten nie wykazywał oznak nawet zdenerwowania.
- Pan Potter i panna Evans. – rzekł woźny uśmiechając się złośliwie. – zapraszam za mną.
Ruszyliśmy bez słowa za nim. Poprowadził nas pod sale transmutacji. Spojrzałam na Pottera. Był zaskakująco spokojny i obojętny.
Woźny podszedł do drzwi i zapukał w nie a następnie wszedł do Sali.
- Profesor McGonagall – zaskrzeczał – mógłbym prosić?
- Prowadzę lekcję, nie widzisz? – usłyszeli jej srogi głos.
- Mam wagarowiczów. Z Gryffindoru.
- Zaprowadź ich do mojego gabinetu. Przypilnujesz ich tam, ja przyjdę na przerwie. – zagrzmiała
- Idziemy – warknął Filch wychodząc z Sali.
Ruszyliśmy ponownie. Po kilku minutach kompletnej ciszy znaleźliśmy się naprzeciwko dobrze znanych mi drzwi. Weszliśmy gdy tylko woźny otworzył drzwi.
- Myśleliście, że się wam da umknąć, prawda szczeniaki ? – zapytał Filch – Głupie małolaty. Macie mnie za idiotę. Gdy tylko ta kreatura zaczęła wywrzaskiwać o wagarach moja kotka powiadomiła mnie i zacząłem szukać. Naturalnie siódme piętro.
- My nie wagarujemy – powiedziałam.
-Naturalnie, że nie ale tę bajeczkę to będziecie pani profesor wciskać. Mam nadzieję, że da mi pozwolenie na srogi szlaban dla was. Toż to początek roku, a wy tacy.. rozbestwieni.
- Ogłuchł Pan? – zapytał głośno Potter – Pani PREFEKT powtórzyła kilkakrotnie , że to nie są wagary.
- Pan , Panie Potter niech się lepiej PRZYMKNIE. Bo o ile mi wiadomo, w porównaniu do panny Evans pan prefektem nie jest i  kartoteka w moje szufladce już jest dość PEŁNA.
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie jesteśmy na wagarach , więc nie ma pan prawa nas..
- Nie ty chłopcze będziesz decydował co mam prawo a czego nie – krzykną woźny
- James , uspokój się – powiedziałam powoli
- Nie. Jakiś idiota nie będzie ze mnie robił kozła ofiarnego.
- Idiota? – wrzasną Filch – ja Ci dam idiotę, gówniarzu. Popamiętasz sobie ten szlaban na długo, oj  na długo.
Rozległ się dzwonek i tupot setek stóp.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich opiekunka mojego domu.
- No. Słucham. – rzekła zatrzaskując drzwi. – Co macie na swoje wytłumaczenie
- Pani Profesor , powtarza pani ten tekst zawsze gdy tylko mnie widzi.
- Nie dziw się Potter, zwykle cos majstrujecie.
- Ale tym razem nic.. – powiedziałam
- Panna Evans? To ty nie w Skrzydle Szpitalnym? – surowy głos nauczycielki złagodniał
- Oni wagarowali, pani profesor – zaskrzeczał
- Tak, pamiętam co mówiłeś. Ale zupełnie nie rozumiem – odpowiedziała
- Pani Pomfrey mi zakazała iść dziś na zajęcia – powiedziałam
- Wiem, z mojego polecenia. – rzekła kobieta.
- A Potter? – zapytał Filch, któremu zwęziły się źrenice.
- Słucham. – głos McGonagall był suchy.
- Mam pozwolenie na OPUSZCZENIE dzisiejszych zajęć od profesora Dumbledore’a. Jak również Syriusz Black, Peter Pettigrew, Dorcas Meadowes i Remus Lupin. Żeby móc ją przywitać – tu wskazał na mnie głową.
- Wierzę Potter. Nie podpierałbyś się dyrektorem gdybyś nie miał podstaw. Jesteście wolni.
- On mnie nazwał idiotą – wrzasną Filch.
- Nie sądziłem, że pana tym obrażę. – powiedział powoli Potter. - bo myślałem, że pan o tym wie – dodał niemal niesłyszalnie.
- Słucham? – zapytał woźny
- Nic nie mówiłem – odparł James.
- Potter, mam dość użerania się z tobą i twoją bandą. Dalibyście już spokój uprzykrzaniu życia innym . Gryffindor traci 5 punktów za obrazę pracownika szkoły. A teraz wynocha. Panno Evans, niech pani chwilę poczeka.
Potter wyszedł jak również Filch. Zamknęli drzwi. Zadzwonił dzwonek.
- Coś się stało, pani profesor? – zapytałam uprzejmie
- Nie. Jak się czujesz?
- W porządku.
- Kiedy byłaś nieprzytomna, musiałam skontaktować się z twoimi rodzicami. Są mugolami i jak wiesz nie mogli przybyć  Hogwartu. Powinnaś do nich napisać, że jesteś zdrowa. Zapewne odchodzą od zmysłów.
- Oczywiście – przytaknęłam
- To zdarzenie w pociągu.. to był przypadek, prawda ? Nikt Cię nie popchnął, nie rzucił zaklęcia?
- Czysty przypadek i moja _nieuwaga.
- Musiałam zapytać. No dobrze, nic już nie ma do ciebie. Jeśli będziesz tak łaskawa przypilnuj pana Pottera, żeby się zachowywał przyzwoicie w tym roku, dobrze?
- Postaram się, chociaż wątpię, że cokolwiek na niego zadziała.
- Zapewne masz racje. Do widzenia.
- Do widzenia.
Wstałam i wyszłam z gabinetu. Udałam się w stronę Pokoju Wspólnego. Przy pierwszym zakręcie drogę zagrodził mi..
- Potter ? – zapytałam – Znów na Ciebie wpadam
- Cała przyjemność po mojej stronie. Czekałem na Ciebie – przyznał z lekkim uśmiechem
- Nie wątpię – uśmiechnęłam się delikatnie – Ale McGonagall tylko gadała, żebym powiedziała rodzicom, że jest OK ze mną.
- Aaa..
- I że mam was jakoś ogarnąć w tym roku – chłopak prychnął-  Powiedziałam jej, że to niemożliwe.
- Jak dobrze nas znasz – odparł ze śmiechem
- Jak Ci minęły wakacje ? – zapytałam. Zdałam sobie sprawę, że ostatnia nasza rozmowa dotyczyła ojca Dorcas.
- Jakoś zleciały – powiedział krótko i zamilkł.
Szliśmy w całkowitym milczeniu, aż do portretu zakrywającego przejście do Pokoju Wspólnego.
- Hm..  – powiedziałam – Miło się z tobą uciekało przed woźnym i w ogóle.. ale może nie wspominajmy o tym nikomu, co?
- Dlaczego? – zapytał cicho – Wstydzisz się?
- Nie. Po prostu uważam, że zaraz zaczęły by się niepotrzebne plotki i nie bardzo mi się to teraz uśmiecha.
- No tak – przytaknął.
- To co ? Kurtyna milczenia na dzisiejsze zdarzenia? – zapytałam wyciągając rękę
- Rymujesz – powiedział
- Przypadek – uśmiechnęłam się.
- Mam pytanie – zaczął niewinnie
- Tak?
- Umówisz się ze mną, Evans?

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

...


~K

czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział III


Trzydziesty pierwszy sierpień tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty piąty rok.
O boże. Znalazłam ten pamiętnik po kilku latach. Czytałam to o w nim zapisywałam jako mała dziewczynka. W sumie mnie to bawi. Moje obawy przed magią? Śmiechu warte. Nareszcie wiem dokąd pasuję. Ach. I tyle się pozmieniało. Jest.. inaczej. Niż  wtedy. Cóż ja wypisywałam o Czarnej? A tak. O Dorcas. Że się nie polubimy. Zabawnie. Po za tym, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami to się nie lubimy. Rzeczywiście. Vera? Bezkonfliktowa, ucisza nas. Mój charakter i temperament Czarnej znaczy się. Bywa głośno. One z Mary się przyjaźnią. Tak bardzo. Tzn my we 4 jesteśmy przyjaciółkami. Ale nie aż tak. Ja i Dorcas swoje, Vera i Mary swoje. Ale się uzupełniamy. Jak puzzle. Jak Huncwoci. Znaczy : Remus, Syriusz, Peter i … Potter. Przebrzydły łajdak. Casanova od siedmiu boleści. Męska dziwka, jak go Dor określa jak się złości. Wywijają żarty. Wszystkim. Remus trochę mniej. No w końcu prefekt. Ta.. ja też. O dziwo. Co by o mnie : lubuję w Eliksirach (od czegoś mam Seva) i w zaklęciach całkiem nieźle sobie radzę (kiedyś pomagał mi Jasper.. bolesne wspomnienia powracają). Bolesne, bolesne. Chciało się nam zakochać w trzeciej klasie. Taka miłość dzieciaków. Spacerki po błoniach, całusy w policzek i chodzenie za rączkę. Trwało to jakieś pięć miesięcy. A potem.. przyczepiła się ta idiotka. Narcyza czy jak jej tam było. Tleniona blondi. Ślizgońska żmija, nie obrażając Seva jako Ślizgona. Zaczęła mi dokuczać, prosić Jaspera o pomoc, bo „on jest taki inteligentny”. W końcu Krukon, to jaki ma być. Jakby nie widziała, że Malfoy latał za nią odkąd tu tylko przyszła. To nie - musiała obłapić mojego przyjaciela. Boże. Mojego chłopaka. Zabawnie. Nawet się nie przyjaźnimy. Po tym jak zobaczyłam ich w schowku jak się całowali. Jak był ze mną. Serca mi nie złamał, ale wyzywałam go na czym świat stoi. Od ciot, debili, kretynów na męskiej prostytutce kończąc. A ją od szmat. Tak. O to ja. Niewychowana, kłótliwa, złośliwa i „czarująca” Ruda. z Petunią się nie znosimy. Ciekawe są kłótnie w domu. Ale wystarczy wyciągnąć różdżkę i wymamrotać „abra kadabra, smenty rymentny niech zamiast włosów ci wyrośnie szczur wstrętny” i ucieka. Idiotka. Ale nadal siostra. Niestety. Co by tam. Grace. Jest wspaniała. Jak zawsze niezastąpiona. Rozumie mnie i troszczy się. No i toleruje. Bo to ciężko bywa. Sama jest niemal idealna. Pełna empatii, luzu, serdeczności i ciepła. Nie kłótliwa. Bystra, zabawna i taka niewinna. Altruistka. I zupełnie niemagiczna. Chociaż uwielbia o magii słuchać. I o dziwo znalazła wspólny język z Dori. Właśnie siedzą na balkonie. A mi się pisać zachciało. Tak. Jesteśmy u dziadków Dorcas. Przemili ludzie. Jej babcia robi wspaniałą tartę z wiśniami i cynamonem. I jest świetną czarodziejką. Uczyła mnie zaklęć kobiecych. Mnie i Dori. Znaczy jak zakręcić włosy, pozbyć się siniaków i inne takie. Przydatne. Pracuje w ministerstwie. Jako Niewymowna. Więc nie wiem co robi. Tylko, że w Departamencie Tajemnic. I już wiem kto to Auror. Czarodziej walczący z czarną magią. Taa.. to teraz przydatne. Po tym jak Sam-Wiesz-Kto.. jak Voldemort walczy o władzę. Nie będę się bać tego imienia. Dumbledore powtarza, że strach przed imieniem wzmaga strach przed samą rzeczą. Nie będę się bać mordercy, który najchętniej wymordowałby mi całą rodzinę. Bo to mugole.
Jutro wracam do domu. Do Hogwartu. Do mojego łóżka z czterema kolumienkami. Gdzie dla nikogo nie jestem „dziwolągiem” czy ”odmieńcem”. Gdzie się mogę uczyć magii. Uwielbiam to. Zaczynam piąty rok. Więc w czerwcu czekają mnie SUMY. I zamierzam je zdać. Nie byle jak. Na Wybitne. Ewentualnie Powyżej Oczekiwań z Historii Magii mnie zadowoli. Profesor Binns nuży. Opowiada o ciekawych rzeczach. Ale nie ciekawie. Za to Slughorn. U niego błyszczę. U niego i wszystkich innych. Hm.. czego się uczę. Zielarstwa, transmutacji, eliksirów, historii magii obrony przed czarną magią, numerologii, starożytnych run, astronomii, opieki nad magicznymi stworzeniami i mugoloznastwa. To ostatnie wybrałam z ciekawości. Poznać mugoli od strony czarodziei. Czasem bywa zabawnie. Ale zwykle się nudzę. Ostatnie lata spędzałam świetnie. Z Severusem zobaczę się jutro. Nawet Dorcas się do niego przekonała. Ale nie Potter i Black. Mdli mnie. Spotkałam ich w pociągu w klasie pierwszej. Do mnie nic nie mają. Ale Severusa dręczą. Nie wiem czemu. znaczy się, kiedyś usłyszałam, że gardzą Czarną Magią a rzekomo on się nią fascynuje. Coś w tym jest. Nie lubię jego „przyjaciół” ze Slytherinu. Są tacy.. mroczni. Ale on. Jest dobry. Pełen empatii i zrozumienia. Lubimy się. Od kilku lat przyczepiła się do niego Nettie. Nie znosimy się. ale ona zawsze stoi za Severusem murem. Czy on naprawdę nie widzi, że ona się nim interesuje? Byli by ładna para.
- Rudaaa – słyszę krzyk z dołu – chodź tu.
Niechętnie ruszyłam się z dachu. Zachód słońca sobie oglądałam. jeden skok i jestem na ziemi. Tylko 3 piętra. Ale już mam w tym wprawę.
-Jezus Maria! – krzyknęła starsza pani Meadowes. – Czy ty mnie dziecko o zawał chcesz przyprawić. Jeszcze raz z dachu skoczysz to zobaczysz – pogroziła mi różdżką.
Uśmiechnęłam się przepraszająco i już kulturalniej po schodach weszłam na taras.

- Co Ty tam tyle bazgrasz w tym zeszycie? – zapytała Czarna – Już myślałam, że cię porwał jakiś śmierciożerca czy co. Pokaż to. No już dawaj.
Wyrwała mi zeszyt i zaczęła czytać początek
- Co to bajka dla dzieci ? – zapytała –DO STU HIPOGRYFÓW, EVANS CZY TY PISZESZ PAMIĘTNIK?!?!?!
Przytaknęłam na co tamta zaczęła się śmiać. Wstała i głośno zaczęła czytać.
- „Tuniu, na dole jest profesor Dumbledore..” o jak słodko o niej mówisz.. aż się porzygam normalnie. „ A rodzice chyba nie puszczą mnie do szkoły. Nie musisz się na mnie złościć.”  No Ruda racja, nie puścili Cię. A ona wcale się nie złości.
- Oddawaj!
- Nie złoszczę” och ach.. jakie to słodkie. „podeszła do mnie i przytuliła mnie tak jak dawniej”  Ej! To ona umie tulić?? Petunia UMIE BYĆ MIŁA!?!?!?
- Czarna daruj sobie. I oddawaj!
- NIE
-Tak.
-NIE
- Proszę Pani, a Dorcas mi zabrała zeszyt – krzyknęłam tak jak gdy miałyśmy po jedenaście lat.
- Żmija – warknęła Czarna i rzuciła mi mój pamiętnik.

Zza domu wyszedł jej dziadek i patrzył na nas. Rzuciłam się na Dori i zaczęłyśmy się łaskotać, śmiejąc jak wariatki. Jak zwykle. U Świętego Munga niestety nie ma już dla nas miejsc, jak to kiedyś określiła profesor Sprout.
- Ajajaj dzieci, dzieci. Nie szkoda wam takiej pięknej podłogi, że aż się po niej tarzacie? – zabrał kawałek ciasta leżący na stole – Babci ani słowa. – Mrugnął okiem i zniknął za domem chichocząc.
Nagle na tle lasu, obok którego postawiony był dom dziadków Dorcas zmaterializowały się dwie postacie. Natychmiast wyciągnęłyśmy różdżki i zawołałyśmy pana i panią Meadowes.
zbiegli się niemal natychmiast i stali z podniesionymi różdżkami. Mrok ukrywał postacie zbliżające się do nas nieśpiesznie. Przyznaję, że trochę się wystraszyłam. Że to śmierciożercy a ja narażam moją przyjaciółkę i jej rodzinę oraz kuzynkę na niebezpieczeństwo. Czasem mnie nachodziły takie myśli. Że im coś grozi, bo jestem mugolaczką.
- Pokażcie się –krzyknął pan Meadowes.
- Spokojnie, to tylko Elisa Lawrence z synem – krzyknął kobiecy głos. – Nie wszczynajcie alarmu.
- Czasy są niespokojne – odpowiedziała babcia Dori – Witajcie. Co was sprowadza?
- Ja do Ciebie Amelio, natomiast Jasper jak sądzę do dziewczyn. – Uśmiechnęła się do nas ciepło – Co tam Lily? W porządku Dorcas? Nie wracasz do domu Grace? – nie wiedziała o stosunkach moich i Jaspera.
- W porządku – wymamrotałam razem z Dorcas
- Wracam rano, proszę Pani – powiedziała Grace. - Dziś świętuje zakończenie wakacji.
- O tak, to trzeba uczcić. No już nie przeszkadzam, bo mam kilka spraw do obgadania. Możemy przejść w hm.. ustronniejsze miejsce – zwróciła się do dziadków Dorcas.
- Oczywiście, tędy.
Zniknęły w głębi domu. Jasper stał w pewnej odległości od nas jakiś taki zmieszany. Grace podeszła do niego i pocałowała w policzki na powitanie. Oni nadal byli przyjaciółmi. A intuicja podpowiadała mi, że nie była to tylko przyjaźń.
- Hej –zwrócił się nieśmiało ku mnie i Dorcas. Stałyśmy wyprostowane, nadal z uniesionymi różdżkami, jednak powoli opuszczałyśmy je. A miałam wielką ochotę miotnąć w niego jakimś zaklęciem.
- Cześć – powiedziała powoli Dorcas. – Cóż sprowadza Cię w moje nieskromne progi?
- Piękna kobieta rzecz jasna. A nawet trzy.
Nie odzywałam się. Jak „byliśmy razem” zwracał się do mnie per „piękna kobieto”. Zmroziłam go wzrokiem. Wyczuł co miałam na myśli i uśmiechną się przepraszająco.
- Głupio mi tak was.. nawiedzać – zaczął się tłumaczyć – ale mama nalegała..
- Jasne – parsknęła Grace – a Ty w akcie dobrego serduszka postanowiłeś jej towarzyszyć przy teleportacji. To takie do Ciebie podobne – zachichotała.
- Faktycznie. Wiedziałem, że zrozumiesz moje bezinteresowne popędy skarbie. To Ty tak na mnie działasz – ich niewinne zaloty mnie rozśmieszyły.
-Piwa? – zapytałam podnosząc butelkę Kremowego. Babcia Meadowes miała w spiżarni cały regał wiec nie było z tym problemu.
- Chętnie.
- Spóźnione wszystkiego najlepszego Jasperku –powiedziałam słodko.
- Ale ja urodziny mam dziś –rzekł zbity z tropu.
- Achh.. faktycznie. Zapomniałam – uśmiechnęłam się słodko. Oczywiście, że pamiętałam o dacie jego urodzin, ale nie mogłam opuścić sobie okazji żeby go zirytować.
- Taa..- zasępił się.
- Wznieśmy toast za urodziny hogwarckiego bystrzaka. Szkoda, że nie ma z nami Narcyzy – dodałam złośliwie.
- Co?
- Zdrówko! – podniosłam butelkę i uśmiechając się przytknęłam do ust. Pani Meadowes poiła nas tym bez przerwy. Nie wiem z czego to było, ale alkoholu w tym nie było. Smakowało miodem, malinami.. Dorcas mówiła, że dla niej to wiśnia i kokosy. Dziwnie. A Grace czuła cytrynę i mięte. Ach ta magia.
- Przepraszam, ale idę się spakować- powiedziałam – nie przeszkadzajcie sobie.
- Dobra, nie narób mi syfu w pokoju w poszukiwaniu jakiejś kiecki jak ostatnio -  zironizowała Dorcas.
- Sama tej kiecki szukałaś, a teraz masz czelność zwalać na mnie? – zirytowałam się
- Tak mam.
- Ty chyba nie wiesz, że na igraniu z ogniem człowiek parzy palce.
- No ta, bo ty taka gorąca jesteś że ho ho. Gorąca dziewica. – zaczęła się śmiać.
- Nadęty burak – odpyskowałam – Moja sprawa z kim sypiam, czy i jeśli. Za Tobą się pół Hogwartu ugania więc wybór masz.
-Pół? Pół? Ruda nie przeginaj! Jakie pół do cholery. Cały się ma, a nie!
- Boże, z kim ja przebywam – głos Grace załamywał się ze śmiechu. Tylko Jasper patrzył to na mnie to na Dori.
- Dobra skarbie. Będę na górze. – pomachałam im i weszłam do domu
Swoje kroki skierowałam ku schodom i weszłam po nich. Na pierwsze piętro. Weszłam do pokoju i zaczęłam się rozglądać Duże okno i dwupoziomowe łóżko. Obok materac. Dwa kufry i rzeczy walające się po podłodze. Pokój pomalowany był na różne odcienie szarego, a jedna ściana była czarna. Na niej wielki napis „DORCAS”. Dookoła plakaty z wielu drużyn qudditcha i kilka zespołów. No tak. Dorcas jest w drużynie. Jako ścigająca. Tak jak Black. A Potter łapie znicz. Fascynujące. Przyłapywałam się, że często o nich myśle.
- Alohomora – wyszeptałam wskazując na kufer. – Pakuj! – mruknęłam, wysyłając większość rzeczy  do kufra.
- Nie ładnie używać magii, przez niepełnoletnią czarownicę – odezwał się głos od strony drzwi.
- Mam chody w ministerstwie.  – spojrzałam mu w oczy.
- Ja też – uśmiechnął się lekko. –Chłoszczyść! – wskazał na klatkę Essy.
- Dziękuję – powiedziałam. Sowa była na polowaniu. – Co Cię poważnie sprowadza?
- Ach Lily, Lily. Czyżbyś wątpiła w miłość do mej rodzicielki?
- Coś w tym rodzaju.
Podszedł do mnie i położył ręce na ramionach spoglądając głęboko w oczy. Patrzyłam jak zahipnotyzowana.
- Naprawdę w to wątpisz? – zapytał głębokim glosem.
Odskoczyłam jak oparzona. Co on sobie do cholery wyobraża!
- Czego chcesz? – niemalże warknęłam
- Porozmawiać.
- Słucham.
- Lily. Mam dość tego.. nierozmawiania ze sobą. To mnie przytłacza. Nie dałaś mi nawet szans na wytłumaczenie się. Wtedy.
- Nie potrzebuje Twoich tłumaczeń. Całowałeś się z nią. Trudno. Nie to mnie tknęło. Nie dlatego nie rozmawiam z Tobą.
- Tylko?
- Dużo bardziej zabolała.. dwulicowość. Nagadywałeś na Ślizgonów a nagle się z jednym całujesz. Nie dziwię się, bo jest śliczna. Ale zdradziłeś swoje ideały. A ja nie mam szacunku do takich ludzi. I twoje kłótnie z Severusem. O to, że tam trafił.
- To nie tak. To była chwila słabości. Ona..ten jeden jedyny raz zgodziłem się z nią porozmawiać, bo nękała mnie listami, paczkami.. Nie dało się wytrzymać, a..
- A twoja DOBROĆ SERCA, nie pozwoliła Ci przejść obojętnie obok cierpiącej niewiasty, rozumiem. Już mówiłam, całuj się z kim chcesz. Byliśmy dziećmi. Nic do Ciebie nie czułam.
- Nic?
- Nie i ty też nie. Słodkie dziecięce zauroczenie.
-Lily..
- Tak?
- Mylisz się.
- Gdzie?
- To nie było.. to nie jest.. – zająknął się – Nie kłóciłem się ze Snape’em o to , że jest Ślizgonem.
- Czy to chciałeś mi powiedzieć?
-Ja.. Tak. I mam pytanie?
- Oo.. wszechwiedzący Jasper Lawrence ma pytanie. No dajesz.
- Nienawidzisz mnie?
- Nie.
-Kochasz mnie?
- Mój Boże, nie!
- A chcesz się ze mną przyjaźnić? Jeszcze raz spróbować?
- Pod jednym warunkiem.
-Jakim?
- Koniec z żartami o Sevie. I koniec z pogadankami o quidditchu. Dori mi starczy.
- Dobrze. Uścisk?
 Podszedł do mnie i przytulił zanim zdążyłam zareagować.
-No no no..kilka minut pogawędki i nowa miłość – zapytala Dorcas wchodząc do pokoju – Nie przerywajcie sobie, już zmykam. Ej Ruda, nie narobiłaś syfu.. jest jakoś..czyściej. Brawo.
I taka prośba..nie miziajcie się przy Grace.. chyba się jej to nie spodoba. – Puściła do mnie oko .UPS! Co ona sobie myśli. Że znowu.. że z nim? Mamy do pogadania Dorcas, pomyślałam.

- To ten.. no. – nie wiedziałam co powiedzieć – Witaj z powrotem.
- Witaj Liliane. Jestem Jasper. Jasper Lawrence.
-Słabo Ci idzie naśladowanie Bonda. – zachichotałam.
- Uraziłaś tym moje ego.
- Ojej to tragedia.
- Istotnie.

Popatrzyliśmy po sobie. Zmienił się. Wyrósł. Miał prawie 2metry wzrostu, był muskularny i dojrzalszy. Szare oczy błyszczały jak zawsze taki typowym dlań inteligentnym promyczkiem. Włosy nieco zapuścił. Nie były długie, lecz dłuższe. Pojaśniały. Kolor oscylował na pograniczu czekolady a miodu. No tak. Był całkiem.. przystojny.
- Co się tak gapisz wiedźmo? Jak byś Boga zobaczyła – uśmiechnął się zabójczo i poprawił włosy.
- Wiedźmo? Ja Ci dam wiedźmę. – dźgnęłam go różdżką w brzuch potem w ramie i znów w brzuch. Mimo szybkich ruchów, nie udało mu się odejść bez obrażeń.
- Ratunku! Ratunku! Ruda wiedźma mnie atakuje! Pomocy!
Te słowa i jego mina rozłożyły mnie. Po prostu leżałam na ziemi i śmiałam się jak idiotka. Na reszcie wszytko było jak dawniej.
- Jess czas się zbierać. Chyba, że uśmiecha Ci się pół Anglii na nogach przejść. – zawołała pani Lawrence ze śmiechem.
- Ja nie schodzę. – powiedziałam – Grace mnie zabije, jak zobaczy, że znów jest między nami ok..
- Właśnie.. Czy ona coś.. ? No wiesz? – słyszałam wahanie w jego głosie
- Sama nie wiem.. Nic nie chce powiedzieć, skryta jak zwykle.. Ale myślę, że tak.
Mruknął coś niezrozumiale i wyszedł zamyślony. Po chwili zatrzymał się i rzekł „do zobaczenia Liliane”.
Zniknął na dole. Pół minuty później wpadła Grace.
-Lilka, Lilka spakuj mnie natychmiast prooosze! – wysapała.
-Pali się czy co?
-Taak! Wracam z nimi.
- Pakuj! – wskazałam różdżka na jej rzeczy i znalazły się w plecaku, który miała ze sobą. – Jak czegoś zapomniałaś wyślę, przez Esse.
-Lilka dzięki wielkie. Przepraszam, że tak nagle. Ale jutro Pani Meadowes nie może.. To zabieram się z nimi. Jesteś wielka. Powodzenia w Hogwarcie! Już lecę. Papa. Ajj, będę się teleportować! Nie wiedziałam, że mugole też mogą łącznie z czarodziejem. Kocham Cię kuzyneczko.
- Miłego! – pomachałam jej, gdy pojawiła się na podwórku. Było ciemno, ale nadal dość wyraźnie odbijały się ich sylwetki.
Po kilku minutach do pokoju weszła Dorcas. Minę miała poważną.
- Ruda. Czy ty oszalałaś?
- Czemu? – zapytałam zszokowana
- Mizdrzysz się z byłym chłopakiem, w którym zakochana jest twoja kuzynka, i po którym jeździłaś od jakiś dwóch lat? – wypaliła na wydechu. Jak zwykle. Bezprecedensowa Dorcas.
- To nie tak. Po prostu się pogodziliśmy. I próbujemy przyjaźni.
-Przyjaźni? PRZYJAŹNI? I dlatego się z nim tulisz w MOIM POKOJU?! – warknęła zirytowana
-On mnie przytulił, przyjacielski uścisk, to wszystko.
-Tłumacz się tłumacz. Ja swoje i tak wiem.
-Nie przeginaj!
- Lili. Ja nie chce dla Ciebie źle. Ale przyjaźń ze swoim eks, może cie kosztować sporo. Ja tego nigdy nie robie i wychodzę na tym nieźle. A tu ryzykujesz utratą kuzynki. Ale jak tam wola twa. Żeby potem nie było, a nie mówiłam.
- Będę pamiętać, a teraz zamknij się i spakuj bo rano zapomnisz połowy rzeczy i będzie się trzeba teleportować tu i z powrotem milion razy.
- Ehh i tak będzie trzeba. Słuchaj Ruda, muszę Esse pożyczyć. List mam ważny.
- Do kogoż to?
- Do Diuny.
- E no. Gratki. To już 3 miesiące z nim. Chyba Twój rekord.
- Ale żeś zabawna. Ale w sumie racja. Boże, czy ja jestem łatwa? – zapytała zrozpaczona odkryciem.
- Po prostu wrażliwa na piękno płci przeciwnej. Oczywiście to wewnętrzne. Bo rzecz jasna, urzekła cię osobowość Diuny a nie fakt, że jest mega przystojny.
- Zamknij się Ruda!
- Bo?
- Bo cię strzelę.
- Dajesz!
Jedna poduszka uderzyła mnie w twarz.
-Ejj! –krzyknęłam – To nie fair.
Kolejna poduszka ugodziła mnie w brzuch. O nie, pomyślałam. Tak być nie będzie. I zaczęła się wojna. Po kilku godzinach padłyśmy na podłodze i zasnęłyśmy wśród milionów piór. Zanim całkowicie odleciałam w objęcia Morfeusza usłyszałam ciche „reparo” i poczułam tylko, że lewituję i miękko opadam na łóżko. I zasnęłam.

Następny poranek, był jak zwykle pierwszego września. W totalnym rozgardiaszu biłyśmy się o łazienkę. Kiedy stałyśmy już odmalowane i jak zwykle ubrane po swojemu zaproszono nas łaskawie do kuchni. Pan Meadowes dał mi moje pieniądze, które uprzejmie wymienił na Pokątnej. Zjadłyśmy śniadanie, na które składały się naleśniki z jagodami i kawa.  Poszłyśmy po nasze kufry i byłyśmy prawie gotowe do drogi. Essa wyleciała wczesnym rankiem, gdy Dorcas wysyłała list. Ale z całą pewnością dotrze do Hogwartu. Jest bardzo inteligentna. Zniosłyśmy kufry za pomocą „locomotor kufry” gdy dojrzałyśmy niespodziewanego gościa. Tata Dorcas stał w przedpokoju i rozmawiał cicho z matką. Byli do siebie podobni. Czarne włosy, ciemne oczy. Wysocy, szczupli z zawziętością na twarzy a mimo to z łagodnym spojrzeniem. Niemal jak Dorcas. Dziewczyna stała obok mnie oniemiała. Ostatnio widziała ojca w drugiej klasie. Na święta Wielkanocne w jej urodziny. Ósmego kwietnia.
- Witaj Dorcas. Witaj Liliane. Przepraszam za najście kiedy się spieszycie. Ale mam dla Ciebie córeczko wiadomość. Pozwolisz? – wskazał na drzwi do kuchni. – To zajmie pięć minut.
-Ja..jasne. – wyjąkała. Pierwszy raz widziałam ją tak zbitą z tropu.
- Gotowa? – zapytała babcia Dori, gdy zostałyśmy same. -Chodź tu, niech no Cię wyściskam. Dziadek was zabierze, ja niestety nie mam czasu. Opiekuj się nią, bo.. no.. sama Ci pewnie powie.
Chwilę potem z kuchni wyszła Dorcas z ojcem. Minę miała nieprzeniknioną.
- Dobrze, ja zbieram się.
-Marcus, zaczekaj chwilę. Weź dziewczynki na King’s Cross, dobrze?
- W porządku. Złapać kufry. Mocno? Wspaniale. Złapcie mnie za rękaw czy jak wam wygodnie. Pa mamo, pa tato.
-Do zobaczenia, dzieci – usłyszeliśmy od małżeństwa.
I nagle świat zawirował. Nie lubiłam tego uczucia. Takie przeciskanie przez wąską rurę. Kilka razy już się łącznie teleportowałam. za pierwszym razem zwymiotowałam. Znaleźliśmy się na peronie.
- Ja uciekam do pracy, wiecie którędy iść. Udanego roku szkolnego. – pożegnał się i znikł.
Dorcas milczała jak zaklęta. Nie przerywałam jej ciszy, bo wściekła by się. Przeszłyśmy bez problemu przez barierkę i znalazłyśmy się na peronie 9 i ¾. Było dopiero wpół do jedenastej. Weszłyśmy do pociągu i zajęłyśmy przedział na przedzie pociągu. Mnie czekała wizyta do wagonu prefektów więc tak było wygodniej. Siedziałyśmy cicho, a pociąg zapełniał się uczniami. W absolutnej ciszy mijały długie minuty. Pociąg ruszył więc szybko wyszłam i poszłam do przedziału obok. Prefekci poszczególnych domów już tam byli.
- Witaj Lily – rzekł Remus – Jak tam wakacje?
- Dzięki, dobrze. A twoje? – wyglądał na wymizerowanego. No tak, zbliżała się pełnia. Byłam jedną z niewielu wtajemniczonych. Ale udawałam, przed wszystkimi, że nic nie wiem.
- Zleciały aż za szybko.
- Witaj Diuna, witaj Melly – rzekłam do Pachońskich prefektów.
- Cześć.
- Leslie, Jasper? Jak tam? – radośnie zapytałam Krukonów.
- W porządku –odparła Leslie – Odbębnijmy to spotkanie szybko, wolałabym wrócić do Erica.
- Les.. nie musisz udowadniać, jak wielce jesteś zakochana, wszyscy to wiedzą.
- Odwal się Aberdeen.- powiedziała kwaśno.
-Gdzie Nettie i Malfoy ? – zapytałam obserwując  kłocącą się dwójkę.
- A co, tęskno Ci do nich? Nie wiem, i dobrze mi z tą wiedzą. Właściwie jej brakiem – rzekła Melly.
-To co? Kto w tym roku odgrywa jaka role? – zapytał pogodnie Jasper.-  Kto jest DOBRYM a kto ZŁYM prefektem?
- Hm.. – zamyślił się Lupin – Lili.. byłabyś tak miła i wzięła na siebie uroczą rolę pogromcy dzieciaków?
- Oczywiście. Będę dla nich słodka. Ale to w końcu cała ja – wybuchłam śmiechem.
- Leslie ? zapytał Jasper – Aniele ?
- Ja Ci dam anioła. Dziewczyny w tym roku, odgrywają złe role, dobra Melly? – zaśmiała się.
- A Harlan?
- Ona nie musi odgrywać – burknął Diuna.
Wszyscy się zaśmiali.
- No dobrze, skoro już jedną rzecz ustaliliśmy. Kto skupia dzieciaki koło pociągu? Glosowanie? – zapytałam.
- Wyrywasz się z pomysłem to Ty to rób – powiedziała Leslie śmiejąc się.
- Popieram – krzyknął Jasper.
- Za! – rzekł Lupin
- No nie, Brutusie i ty przeciwko mnie? – zapytałam. Ja zgłaszam Diune.
- Nie.
- NIE!
- NIEEE!
- Trzy razy nie, dziękuję. Nie ma bata Lilka – Ty niańczysz małolatów. Dzisiaj w każdym razie. – Zaśmiał się Diuna.
- Jeszcze was dorwę!
- Umieram ze strachu – roześmiała się Melly.
-Rozchodzimy się? – zapytała Leslie
-Dobra, już dobra idź na ten swój sex. – rzekl Diuna szyderczo
- Spadaj!
-Siemano ludziska.

Wróciłam do swojego przedziału i widok mnie zszokował. Siedziała tam Dorcas, Black, Lupin, Pettigrew i..
-Potter?! Co wu tutaj na Merlina robicie?
- Siedzimy, nie widać? – zapytał arogancko Black. Rozwalił się na siedzeniu wciskając Petera w ściankę, ten jednak nie narzekał. – Nasza mała koleżanka, wyraziła ochotę na towarzystwo elity więc nie przeszkadzaj.
- Suń dupe Black, chcę siąść. – Byle dalej od Pottera, dodałam w myślach.
- Pan każe, sługa musi – skłonił się, jednak pozycji nie zmienił.
-Black ostrzegam Cię, jeżeli w ciągu pięciu sekund nie weźmiesz swojego tyłka z siedzenia to..
- To co Evans? Odejmiesz mi punkty czy dasz szlaban? – zaszydził
- Nie. Zjem Ci płatki z malinami. Całe! - zagroziłam
- O nie. Tego nie zrobisz – powiedział zszokowany.
- Zrobię. Chyba, że zmienisz pozycję i udostępnisz kawałek siedzenia obok swojego męskiego ramienia – rzekłam słodko.  Wiedziałam że Pottera to zdenerwuje i nie omyliłam się. Zacisną szczękę, ale nic nie powiedział. Nienawidził jak ktoś wychwalał Syriusza w jego towarzystwie. Niby się przyjaźnili, ale niech żyje męskie ego. Syriusz  uśmiechnął się nonszalancko i zrobił mi miejsce. Nawet nie wiedziałam, że lubi płatki z malinami. Blef okazał się skuteczny.
Dorcas siedziała jakaś przygaszona. Zapytałam co się stało.

- ŻE CO NIBY?! – krzyknęłam kiedy pięć minut później poinformowała nas cos się wydarzyło w kuchni.
- Już mówiłam, będzie mieć dziecko, z tą jak jej tam Vivienne – powiedziała Dorcas i rozpłakała się w ramiona Lupina. Siedział szczerze zdziwiony. Tylko ja rozumiałam jak bardzo ją to zabolało. Jej ojciec nigdy nie poświęcał uwagi ani czasu, a teraz.. dziecko. Byłam zszokowana.
-Jezu, nie rycz mała – rzekł Black – tusz sobie rozmażesz i nasza Miss Perfect nie będzie taka idealna.
-Zamknij się Black, ty wielka beczko łajna hipogryfa! – wrzasnęłam wściekła. Rozbawiło to wszystkich nawet Dorcas. Podróż minęła całkiem przyjemnie, nawet mimo towarzystwa Huncwotów. Opowiadali o wielu przygodach i żartach. Nie mogłam zapomnieć jednak, że znęcali się nad Severusem. Teraz jednak zdawali się być inni. Potter siedział jakiś zamyślony, i odniosłam wrażenie że zerkał na mnie zbyt często. Przebraliśmy się i pociąg dotarł do Hogsmeade.
- Czas na mnie. Remus chodź ze mną. – powiedziałam
- Lepiej nie bo Rogaś zazdrosny będzie – rzekł Black.
-Kto?
- A nie, nikt. Ej Evans chodź na słówko. – zbliżył się do  mojego ucha  i wyszeptał– Nie lubię płatków malinowych, ale twoje przekonywanie o moim męskim ramieniu zadziałało bejbe.
Popatrzyłam na niego z pogardą i wysoko uniosłam głowę. Nie zauważyłam jednak framugi od drzwi i uderzyłam się z całej siły. Zrobiło mi się ciemno.
- Nic Ci nie jest? – usłyszałam spanikowany męski głos.
-Lily?
-LILY?
- Evans?
-Pomocy!!!!!

A potem była ciemność.





czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział II


[…] Ścisnęłam mocno jego dłoń i z zamkniętymi oczami przeszliśmy razem przez ostatnią barierę, które dzieliła mnie od nowego życia.

Zrobiliśmy tylko kilka kroków, tak, że myślałam, iż nadal idziemy po dworcowym chodniku. Owszem, po dworcowym. Był to już jednak inny dworzec. Naprzeciwko mnie stał długi czerwony pociąg,  ze wspaniałą lokomotywą. Dookoła mnie ludzie, całujący swoje dzieci, poprawiający im koszule, szaty, włosy, co kto sobie zażyczy. Pohukiwanie sów, miałczenie kotów, krzyki dzieci i szum wywołany przez pociąg. Zegar wybił za dziesięć jedenasta. Ostatnie 10 minut w świecie mugoli. Postanowiłam poświęcić je na rozmowę z siostrą.
- Petuniu – zwróciłam się do niej. – Chodź na moment, proszę.
Oddaliłyśmy się kawałek od rodziców, żeby swobodnie porozmawiać.
- Tuniu, kocham Cię.- powiedział cicho.
- Nie mów do mnie. – odrzekła zimno
- Ale..
- Cicho już!
- Tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj.. – złapałam ją za rękę i trzymałam mocno. Próbowała się wyrwać. – Może jak już tam będę.., nie posłuchaj mnie, Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledore’a i poproszę go, żeby zmienił zdanie!
- Ja.. wcale.. nie chcę.. tam..jechać! – oświadczyła dobitnie Petunia, szarpiąc rękę za którą ją trzymałam. – Co, myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się jak być.. jak być.. - Obrzuciła spojrzeniem peron, koty miauczące w ramionach właścicieli, sowy trzepoczące się w klatkach i pohukujące do siebie, uczniów z których wielu miało już na sobie długie, czarne szaty, ładujących kufry do pociągu albo witających się radosnymi okrzykami ze swoimi przyjaciółmi po letniej rozłące. - … myślisz, że chcę być jakimś..dziwolągiem?
Wyrwała się z mojego uścisku, a łzy stanęły mi w oczach. Już nie wytrzymałam.
- Ja nie jestem dziwolągiem. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
- Przecież tam jedziesz – powiedziała szyderczym tonem. – Do tej specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty, Lawrence i ten chłopak od Snape’ów.. jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Popatrzyłam na rodziców, którzy rozglądali się po peronie z wyraźnym zachwytem. Potem znów spojrzałam na nią.
- Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś list do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął – powiedziałam cicho.
Petunia oblała się rumieńcem.
- Błagając? Ja nikogo nie błagałam!
- Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
- Nie powinnaś czytać.. – wyszeptała – To był mój prywatny list..jak mogłaś!
Zerknęłam delikatnie w stronę Snape’a który od dłuższego czasu nam się przyglądał. Stał obok matki.  Petunia wydała z siebie zduszony okrzyk.
- To on go znalazł! Ty i ten chłopak grzebaliście w moich rzeczach!
- Nie..wcale nie grzebaliśmy..- zaczęłam się bronić. – Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, ze na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy..
- Najwidoczniej czarodzieje we wszystko wtykają nos! – prychnęła Perunia, która teraz była już blada. – Dziwoląg! – dodała pogardliwym tonem i odeszła do rodziców. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, jednak szybko je otarłam, żeby rodzice nie zobaczyli. Teraz będzie uśmiech, bo na łzy czas przyjdzie później. Podeszłam do rodziców którzy zaaferowani nie zauważyli zaczerwienionych oczu. Wycałowali mnie i wyprzytulali. Tata pomógł wnieść kufer i klatką z Essą do pociągu. Pożegnaliśmy się jeszcze przez okno i usiadłam schowana za zasłonką. Wtuliłam się w szybę i zaczęłam płakać. Po jakimś czasie do przedziału weszła jeszcze grupka chłopców, bardzo hałaśliwych. Jednego z nich kojarzyłam, jednak zupełnie nie mogłam przypomnieć sobie skąd. Pociąg ruszył, zostawiłam normalny świat za sobą. Przycisnęłam twarz do szyby i oglądałam znikające za mną szybko krajobrazy. Po kilku, może kilkunastu minutach Severus zatrzymał się koło przedziału. Ubrany był już w szkolną szatę. Otworzył drzwi i usiadł naprzeciwko mnie. Popatrzyłam na niego i szybko odwróciłam wzrok. Nie musi oglądać moich łez.
- Nie chcę z tobą rozmawiać – powiedziałam
- Dlaczego?
- Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu listu od Dumbledore’a.
- No to co?
Spojrzałam na niego z odrazą.
- Jest moją siostrą!
- Jest tylko..- ugrzyzł się w język. Wycierałam nos i słabo go słyszałam, jednak wiedziałam co chciał powiedzieć. Nie winiłam go za to. Nie lubił Petunii. Udałam, że nie słyszałam.
- Ale jedziemy! – powiedział nie kryjąc radości. – To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Kiwnęłam głową, ocierając oczy chusteczką i mimo woli uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze by było, żebyś trafiła do Slytherinu. – powiedział, zachęcony tym że wreszcie się trochę rozchmurzyłam.
- Do Slytherinu? – Zapytał jeden z chłopców siedzących w wagonie, dotychczas nie zwracający na nas uwagi. Był drobny, czarnowłosy jak Severus, ale miał w sobie to coś, co wskazywało na to, że dobrze się nim opiekowano, a może nawet rozpieszczano. Severus tego nie uświadczył. Miał okropnego tate, który ciągle kłocił się z jego mamą i znęcał na nimi.
- Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? – zapytał czarnowłosy chłopca rozwalonego naprzeciw niego. Chłopiec nie roześmiał się.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie.
- Jasny gwint, a myślałem, że z tobą wszystko w porządku!
Drugi wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Może zerwę z rodzinną tradycją. A ty gdzie byś chciał być, jak byś mógł wybierać?
Czarnowłosy udał, że wznosi niewidzialny miecz.
- W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota! Jak mój ojciec.
Severus prychnął pogardliwie. Chłopak zwrócił się do niego.
- Przeszkadza ci to?
- Nie – odparł Sev, choć jego drwiący uśmieszek mówił coś innego. – Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg..
- A ty gdzie byś chciał trafić skoro brakuje ci i tego, i tego. – zapytał drugi z chłopców.
Czarnowłosy ryknął śmiechem, a ja wyprostowałam się lekko obrzucając obu chłopców pogardliwym spojrzeniem.
- Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział.
- Oooooo…
Chłopaki zaczęli przedrzeźniać mój wyniosły ton. Jeden z chłopców próbował podstawić Sev’owi nogę kiedy przechodziliśmy obok.
- Do zobaczenia, Smarkerusie! – zawołał któryś z nich, kiedy drzwi do przedziału zatrzasnęły się.
- Co za obrzydliwe, nadęte bubki – powiedziałam zdenerwowana. – Co oni sobie myślą, że kim są.
- Nie wiem – rzekł powoli Severus. – Nie znam ich. Ale mam wrażenie, że nie będziemy najlepszymi przyjaciółmi – rzekł grobowym tonem i po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem. Szliśmy chwilę korytarzem i znaleźliśmy przedział w którym siedział Jasper. Był lekko zielony. No tak, nienawidził podróży.
- Nic Ci nie jest? – zapytałam ostrożnie.
- Nic, to tylko..hik..cholerna choroba lokomocyjna.. hik.. nie jeździłem nigdy pociągiem i ..hik … nie wiedziałem, że tu..hik.. też mnie złapie.
Severus wyciągnął z tabletki malutkie pudełeczko. Podał je Jasperowi i ruchem głowy nakazał otworzyć. Ze środka wyleciało kilka tabletek. Popatrzyłam na niego zdziwiona.
- Mama mi to dała, żeby nie było mi źle. Na wszelki wypadek. Mi nie potrzeba a tobie się przyda. – powiedział Sev.
Jasper połknął 2 pastylki i od razu nabrał normalnych kolorów.
- Dzięki stary!  Normalnie życie mi ratujesz.
-  Eh.. wypada się przebrać – zauważyłam. Severus nie zareagował, ale Jasper sięgną po kufer i wyciągną szatę. Zasłoniliśmy rolety i zaczął się rozbierać. Nigdy żadne  z nas nie miało z tym problemu, za dobrze się znaliśmy. Założył czarną szatę i pelerynę. Wyglądał bardzo ładnie. Czerń podkreślała jego szare oczy oraz   brązowe włosy. Był wysoki, tęgi i dobrze zbudowany. Sev był wątlejszy ale to nic. Dodawało mu to takiego specyficznego uroku. Mi tam nawet haczykowaty nos nie przeszkadzał. Ja miałam wiecznie warkocz i coś zielonego co ukrywało brak figury. Brak czegokolwiek. Byłam jeszcze taki dzieciakiem. Płaska kolumna. Chciałam być jak mama. Byłyśmy podobne, ale ona miała odpowiednie wcięcia i wybrzuszenia tu gdzie trzeba. Wiele razy mi mówiła, że dojrzewanie się dopiero zaczęło ale ja już nie mogłam się doczekać. Wyciągnęłam z kufra, który przenieśliśmy uciekają z przedziały „tych złośliwych chłopaków”, moją szatę i przebrałam się. Dostrzegłam spojrzenia obu chłopców kiedy się rozbierałam, i prawdę mówiąc zarumieniłam się mocno. Jak dotąd tego nie odczuwałam. Takiego wstydu. A przecież miałam podkoszulkę i rajstopy. Dziwnie.
- Może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi z Slytherinem i Gryffindorem? – zapytałam. 
- No racja, nie było okazji żeby cię UŚWIADOMIĆ. – rzekł Jasper.
-No więc, założyli je starożytni potężni czarodzieje, jak cały Hogwart, około tysiąca lat temu. W każdym szkoli się pewne cechy. A  rzeczywistości to miejsca gdzie śpisz i spędzasz większą cześć czasu. Są cztery.. Gryffindor, który kształci odwagę i męstwo. Ravenclaw.. tam zwykle trafiają tacy bardzo inteligentni. Slytherin – tam są sprytni ..podobno stamtąd wychodzą czarnoksiężnicy..ale z wszędzie może się  trafić zło.
- A ten czwarty? – zapytałam
_ Hufflepuff – jego mieszkańcy to Puchoni.. no.. są.. mili. Ale to trochę słabeusze. Ale nie zawsze.
-Założę się, że trafie do Hufflepuffu. – powiedziałam smutno.
- Nie sądzę – rzekli obaj chłopcy w tym samy momencie.
Popatrzyli po sobie szczerząc zęby.
- A jak nazywa się uczniów innych domów?
- Gryffindor – Gryfoni. Ravenclaw – Krukoni. Slytherin – Ślizgoni. Każdy dom ma swoje barwy i Pokój Wspólny w innych częściach zamku. Gryffindor to złoto i szkarłat, podobno jest na wieży. Ravenclaw chyba też w jakiejś wieży ale tam dominuje błękit i brąz. Slytherin..
- Srebro i zieleń, a Pokój pod jeziorem  - wpadł mu w słowo Severus.
- No tak – rzekł Jasper – ale o Hufflepuff mnie nie pytaj bo nie wiem gdzie, wiem natomiast że tam dominuje czerń i żółć.
Zamyśliłam się. Sama nie wiem, gdzie chciałabym trafić.
- Jak jest się przydzielanym do domów?
- To się nazywa Ceremonia Przydziału. Mama mi nie chciała powiedzieć jak się odbywa, a w książkach nie znalazłem – powiedział rozgoryczony Jasper. Miałam przeczucie gdzie trafi.
Severus dotychczas nie brał udziału w rozmowie, jednak poderwał się jak oparzony i pokazał na okno.
- Zamek! Widać już zamek.
I rzeczywiście, zaraz spojrzeliśmy za okno. Dojrzeliśmy wielki zarys budynku, rozświetlonego milionami okien. Gwiazdy migotały ponad nim.  W przedziale dało się wyczuć radosne podniecenie sięgające zenitu. Pociąg po kilku minutach zatrzymał się. Wyszliśmy z przedziału i byliśmy popychani do wyjścia przez większych uczniów. Wypadliśmy na zewnątrz. Było chłodno. Niewielka grupka dzieciaków stłoczyła się w jednym miejscu więc czym prędzej dołączyliśmy tam.  Stał tam niewielki człowieczek. Naprawdę malutki.
- Uczniów pierwszych klas zapraszam. Tutaj, tutaj czarodzieje. Nazywam się Filius Flitwick i uczę zaklęć w Hogwarcie. Zostałem oddelegowany do transportu nowych uczniów do naszej starożytnej placówki. Zapraszam, zapraszam. Chłopcze co ty wyprawisz? Natychmiast odłóż ten kamień. No już. wszyscy mnie widzą? Nie? No cóż. Zapraszam za mną.
Po jego krótkiej przemowie udaliśmy się w stronę jeziora.  U jego brzegu stały łodzie. Przy każdej umieszczono lampę. Wyglądało to przepięknie.
- Do każdej łódki wchodźcie czwórkami. Nie mniej, nie więcej. No już.
Wolałam poczekać, aż tłum się przewali. Gdy wszyscy już siadali w łodziach, poszliśmy we trójkę do łodzi stojącej najbliżej profesora.
- No no dzieciaczki, widzę rozsądek – uśmiechną się pogodnie – nie ma potrzeby kłócić się o miejsca, ich z pewnością wystarczy. Siadajcie, siadajcie. WSZYSCY NA MIEJSCACH? – krzyknął, i sam usiadł z naszą trójką w jednej łodzi. Odpowiedział mu potwierdzający szmer, a łodzie same zaczęły płynąć. Złapałam chłopaków za rękawy, bo od zawsze panicznie bałam się łodzi.
Jak się nazywacie? – zwrócił się do nas profesor.
- Jasper Lawrence - podał rękę profesorowi.
- Severus Snape – ukłonił się.
- A ty dziewuszko? – zapytał miło
-Liliane Evans. Ale wole jak się mówi Lily – wyszeptałam wpatrzona w kolana.
- Proszę Pana Profesora, jak się odbywa Ceremonia? – zapytał Jasper
- Oho, oho ciekawski się znalazł. Nie będę psuł zabawy. Sami zobaczycie, już całkiem niedługo.
Łódki zwalniały i powoli wpływały każda po kolei do jaskini ukrytej za ścianą wodorostów.
Przycumowały do brzegu i czym prędzej uciekłam na brzeg. Potknęłam się i przewróciłam. Wiele osób wybuchło głośnym śmiechem. Poczułam, że się rumienię. Profesor sam we własnej osobie pomógł mi wstać i upomniał tych co się śmiali, że nie ładnie wyśmiewać koleżankę, bo każdemu się może przytrafić. Zarumieniona podziękowałam mu, na co odparł że to należy do obowiązków nauczyciela.
- Jakiego rodzaju magii Pan naucza? – zapytałam.
- Oh.. zaklęć, uroków.. Innymi słowy najpowszechniejszych, najpopularniejszych ale i skomplikowanych rzeczy.
Przypomniało mi się, że Pan Ollivander mówił, że moja różdżka będzie wspaniała do rzucania uroków i zrobiło mi się lżej, że chociaż nauczyciela mam fajnego.
- Moi drodzy, czas mi was opuścić – powiedział profesor – przyjdzie tu po was zastępca dyrektora..
-.. i zaprowadzi porządek i przygotuje do Ceremonii – odezwał się surowy głos ze schodów. – Minerwa McGonnagal , zastępca dyrektora i nauczycielka transmutacji a zarazem opiekunka Gryfindoru. Baczność wszyscy. Spokój! Ale już! Dziękuję profesorze, za doprowadzenie tej hałastry do zamku, żywię nadzieję, że go nie rozniosą.
Gdy Flitwick zniknął na schodach McGonagall zaczęła swój wywód.
- Cisza! Zapraszam szanowane towarzystwo do przygotowania się. Proszę W PARACH udać się za mną. 
Weszliśmy chyba z 5 kondygnacji schodów i znaleźliśmy się w wielkim pomieszczeniu. Ogromne drzwi były naprzeciwko nas, zaryglowane wieloma spustami. Dookoła o wiele mniejsze drzwi, jednak liczyło ich znacznie więcej.
- Tam jest Wielka Sala. W niej jadamy i w niej wydawana jest większość obwieszczeń dyrektora. Na razie zapraszam do komnaty obok i macie 5 minut aby się przygotować.  Żądam od was szacunku wymaganego w tak starodawnym i ważnym miejscu. Za 5 minut proszę wyjść szeregiem i udać się w kierunku równoległych OTWARTYCH drzwi. Dostrzeżecie mnie tam z pewnością jak i uczniów pozostałych roczników.

Wyszła a w salce natychmiast zrobiło się gwarno. Każdy przekrzykiwał każdego.
Staliśmy we trójkę, wpatrując się w siebie i w innych. Na twarzach każdego strach mieszał się z podnieceniem, euforią i dziką radością. Po pięciu minutach, które zleciały w kilka sekund wyszliśmy z sali. Ja z Sevem i Jasperem jako jedni z ostatnich.
- Choćbyśmy byli w innych domach, zachowamy przyjaźń prawda? – zapytałam ze strachem
Przytuliliśmy się ostatni raz, niepewni, czekając na werdykt ważący na naszych dalszych losach.
- Oczywista oczywistość, ze tak.

Weszliśmy do Wielkiej Sali, która wypełniona była po brzegi starszymi uczniami. Przy czterech stołach siedziały dziesiątki, może i setki osób. Prostopadle do tych stołów, na katedrze stał stół nauczycieli, przy którym siedziało mnóstwo czarownic i czarodziei. W centralnej części stołu, na kunsztownie rzeźbionym fotelu siedział profesor Dumbledore. Wspaniała granatowa szata w srebrne gwiazdki kontrastowała z jego fikuśnie odwiniętą tiarą, długą brodą i włosami. Patrzył na nas z uśmiechem, gdy zbliżaliśmy się do niego.
Przed stołem ustawiony był niewielki stołeczek, a obok niego stała profesor McGonagall z rolką pergaminu.
- Cisza! Gdy wyczytam wasze imię i nazwisko, podejdziecie do stołka, usiądziecie na nim. Założę wam Tiarę Przydziału,  następnie udacie się do stołu, przy którym siedzą wasi współdomownicy. Będziecie w nim odtąd mieszkać, a wasi przyjaciele będą waszą rodziną. Zacznijmy.
- Aberdeen Diuna.
Usiadł na stołeczku. Tiara dotknąwszy jego głowy, po chwili wykrzyknęła : HUFLEPUFF
Rozległy się gromkie oklaski. Następny był Avery, który trafił do Slytherinu.
-Black Narcyza.
Jasnowłosa dziewczynka odeszły niemal natychmiast do Slytherinu.
-Black Syriusz.
Ślizgoni spoglądali na niego pewnym wzrokiem. Było to jeden z tych chłopaczków, z którymi siedziałam w przedziale.
-GRYFFINDOR! – wrzasnęła Tiara. Rozgorzała wrzawa przy stole złoto-czerwonych.
Alicja Carlan jako pierwsza trafiła do Ravenclawu, zaś Veronika Chapel do Gryffindoru. Kilkoro uczniów trafiło jeszcze do innych domów.
-Evans Lily! – Zawołała profesor McGonagall.
Na drących nogach podeszłam do kulawego stołka i usiadłam na nim. Profesorka ledwo opuściła mi tiarę na głowe, a ta wrzasnęła Gryffindor. Spojrzałam na Severusa. Jęknął cicho. Ruszyłam w stronę stoły Gryfonów uśmiechając się do niego smutno. Syriusz Black ustąpił mi miejsca jednak nie zamierzałam siadać obok niego. Odeszłam i usiadłam nieco dalej. Do Gryffindory trafili jeszcze Frank Longbottom, Remus Lupin Mary McDonald,  Dorcas Meadowes, Peter Pettigrew i James Potter – drugi z chłopców z pociągu. Slytherin wzbogacił się o Lestrange, Mulcibera, Notta oraz Nettie Harlan. Puchonami stały się bliźniaczki Kit i Melly Shizzar oraz Eric Hims. Do Ravenclawu trafiła Leslie Lagune i Jasper, co potwierdziło moje wcześniejsze przypuszczenia. Mimo to poczułam lekki żal.
Ceremonia trwała. McGonnagal wyczytała Severusa. Powoli podszedł do stołka i nałożył Tiarę Przydziału.
-Slytherin!
Odszedł na drugi koniec Wielkiej Sali, oddalając się ode mnie, a zbliżając do stołu Ślizgonów którzy witali go wiwatami. Jakiś blondyn ze śmieszną odznaką, którą zauważyłam na szatach kilkorga innych uczniów w pomieszczeniu poklepał go po plecach i wskazał miejsce obok siebie. Severus skrzywił się i z niechęcią na twarzy usiadł obok chłopaka. Po jego przydziale do rożnych domów trafiło jeszcze z 15 osób, a a gdy Ceremonia się skończyła wstał dyrektor. Szumy w Sali natychmiast umilkły. Naprawdę musiano go darzyć szacunkiem.
- Serdecznie witam nowych uczniów – rzekł pogodnie – Tych starszych też, rzecz jasna. Zanim w waszych żołądkach zalegną wytworne smakołyki chciałbym ogłosić kilka rzeczy. Po pierwsze – zrobił pauzę – wszystkich uczniów informuję, że do Zakazanego Lasu wstęp jest absolutnie niedozwolony. Dla uczniów chętnych do zapoznania się z regulaminem, a takich jak mniemam w naszej szkole jest wielu, zapraszam do gabinetu pana woźnego na trzecim piętrze. Życzę wam abyście za rok, gdy spotkamy się w tej sali, byli choć odrobinę mądrzejsi niż teraz. Pamiętajcie – Hogwart to wasz dom i każdy kto się tu znajduje powinien czuć się bezpieczny i szczęśliwy. A teraz.. Smacznego!
Profesor usiadł i zaczął rozmawiać z profesor McGonagall. Przyglądałam się członkom grona pedagogicznego. Niedaleko Dumbledore’a siedział starszy mężczyzna o rudych włosach i wąsach, przyprószonych siwizną. Był..dość okrągły, a ciemnozielona marynarka podkreślała ten wakat. W pewnym momencie mój wzrok padł na sufit i zaniemówiłam. Zamiast sklepienia widziałam ciemnogranatowe niebo, a którym iskrzyły się miliony gwiazd.
- Czy to naprawdę wszechświat ? – zapytałam zszokowana, dziewczynę siedzącą obok mnie.
- Nie, To tylko efekt czaru. – uśmiechnęła się pogonie – Emmelina Vance. Prefekt Gryffindoru. Jestem na siódmym roku niestety. Szkoda będzie się żegnać z tą szkołą. Ona naprawdę jest magiczna.
Rozmawiałyśmy jeszcze chwile zajadając przeróżne smakołyki, które pojawiły się na stołach niewiadomo skąd. rozejrzałam się po Sali. Zarówno Sev jak i Jasper zdawali się już zaaklimatyzować w otaczającym ich towarzystwie. Ja siedziałam na krańcu stołu, obok stołu nauczycielskiego. W pewnym momencie ze ścian wyłoniły się duchy. Perłowo białe przezroczyste istoty wywołały okrzyki wśród większości pierwszoklasistów. Mnie nie wystraszyły. Zafascynowana patrzyłam na niezwykły sposób w jaki przenikają przez wszystko. Ciekawe, co czuje się dotykając ducha?W końcu dyrektor powstał ponownie i po kilku zdaniach kazał nam iść do łóżek. Kolejno wychodzili Ślizgoni więc ze smutkiem odprowadzałam Seva wzrokiem. Potem Krukoni. Jasper odwrócił się i pomachał mi na pożegnanie. Następni byli Puchoni, wśród których nie znałam nikogo. My wychodziliśmy jako ostatni. Gdy wychodziłam z Sali , razem ze swoją grupą odwróciłam się. Dyrektor uśmiechnął się do mnie i pomachał ręką, na co spuściłam wzrok i zaczerwieniłam się Zauważyłam, że unoszące się w powietrzu świece zaczęły gasnąć powodując tajemniczy półmrok. Szliśmy dość spokojnie, nie było już tak głośno jak wtedy, gdy wchodziłam do szkoły. Emmelina i jakiś chłopak zaprowadzili nas po kilku RUSZAJĄCYCH SIĘ kondygnacjach schodów przed portret grubej kobiety. Było to siódme piętro.
- Jestem Artur, a to Emmelina. Jesteśmy prefektami Gryffindoru. Tu – wskazał na portret – jest ukryte wejście do naszego domu. Grubej Damie trzeba podać hasło, inaczej nie wejdziecie.
-Grubej? To nie moja wina, że taką mnie stworzono – rzekła piskliwym głosikiem kobieta z obrazu. Rozdziawiłam buzie. Gadający portret. Będzie ciekawie.
- Madame, racja. Wybacz nietakt – skłonił się lekko.
- Hasło brzmi : ARTEA ET VILLA. Należy je podać, za każdym razem. Hasła zmieniają się, a wtedy jesteście o tym informowani ode mnie lub drugiego prefekta.
Portret uchylił się ukazując przejście.  Weszliśmy i rozglądając się słuchaliśmy. Był kominek, mnóstwo regałów, puf, kanap foteli, stolików, okien. Wspaniale – pomyślałam.
Z lewej i prawej strony były niewielkie drzwi.
- Dziewczęta zapraszam tutaj – Emmelina podeszła do drzwi po prawej stronie okrągłej komnaty.
- Natomiast chłopaki śpią tu. Mam dla was jedną dobrą radę chłopaki – rzekł Artur – nie próbujcie wchodzić do dormitoriów dziewczyn.
- Dlaczego – zapytał łobuzersko James Potter uśmiechając się do Syriusza Blacka.
- Bo rzucimy na was zaklęcie, dzięki któremu będziecie mieć permanentny makijaż. Taki wściekle różowy – zagroziła Emmelina.
- Ee..perna co ? – zapytał pulchny chłopiec
- Trwały, Pettigrew, trwały.
Pyzata buzia chłopca pokryła się rumieńcem.
- Życzę miłych snów – powiedział Artur.
Razem z trzema innym dziewczynami weszłyśmy za drzwi.
- Śpicie na samej górze. Siódma kondygnacja. Co roku macie pokój niżej. Ale tak samo urządzony. Ja śpię na czwartej. Tam są siódmoklasiści. Żeby mieć dostęp do wszystkich jednakowo daleko. Reszta normalnie. Cześć dziewczyny. – Emmelina pożegnała się.
Weszłyśmy na samą górę, co było dość męczące. Gdy tylko dotarłyśmy do drzwi weszłam pierwsza i moim oczom ukazała się całkiem duża komnata. Okrągła. Moje rzeczy i sowę znalazłam obok łóżka przy oknie. Ucieszyło mnie to, bo zawsze chciałam oglądać naturę. Uspokajało mnie to. Ucieszyłam się jeszcze bardziej kiedy przyjrzałam się widokowi. Rozległe błonia i las o którym opowiadał dyrektor. Potężny. Nad nim samotnie wisiał księżyc. Był niemal niewidoczny. Zbliżał się nów. Usiadłam na łóżku i pogłaskałam dłonią aksamitną przykrywę. Ciemnoczerwona. Łóżko było duże. Z czterema kolumienkami w rogach, a pomiędzy nimi zasłony. Czerwone, a jakże. Zapewniało to prywatność więc było pożyteczne. Dziewczyny, które weszły ze mną rozglądały się po pokoju niepewnie. Łóżko obok mnie zajęła pewna ciemnowłosa dziewczyna. Ciężko było stwierdzić czy jej włosy były czarne, czy też brązowe. Jedno wiedziałam na pewno. Była śliczna.
- Dorcas jestem. Meadowes znaczy się - przedstawiła się żwawo.
- Vera, znaczy Veronica  - niebieskooka blondynka z francuskim akcentem uśmiechnęła się ciepło.
- Mary.. – dziewczyna w dwóch kucykach wyglądała na wystraszoną.

Dziewczyny spojrzały na mnie wyczekująco.
-Lily – zabrzmiało to tak inaczej.
- Hm.. widziałam Cię z tym Ślizgonem – rzekła Dorcas – W pociągu. To tutaj nie przejdzie. Gryfoni i Ślizgoni nigdy się nie przyjaźnią – wyjaśniła.
- A co jeśli ona chce? Zabronisz jej? – W głosie Very brzmiała nuta rozbawienia.
- Skądże. Stwierdzam tylko fakt.
- Nie zamierzam podawać się głupim uprzedzeniom. Przyjaźniłam się z nim przed Hogwartem i przyjaźnić się będę i tu. – odpyskowałam patrząc jej w oczy.
- Nie zamierzam tego NEGOWAĆ – roześmiała się – Ale Ślizgoni nie lubią Gryfonów. Jestem ciekawa kiedy się o tym przekonasz. Och, nie życzę Ci tego – dodała widząc moje spojrzenie.
- Jakie macie pochodzenie? – zapytała Vera, uciszając spór między mną a panną Meadowes.
- Jestem czystej krwi. – odpowiedziała Dorcas.
- Ja pół na pół. Tata czarodziej, mama mugolka – głos Mary był dość nieśmiały, na tle innych.
 -Ja jestem czarodziejką od tak. Ani mama, ani tata nie są czarodziejami. – rzekłam z dumą w głosie. „Dziwoląg”. Przypomniały mi się słowa Petunii i zrobiło mi się przykro.
- Nic w tym złego – powiedziała Vera – ja mam podobnie do Mary, ale to mama jest czarodziejką, a tata.. no charłakiem niestety. Ale co tam, to nie jego wina.
- Zawsze mnie zastanawiało jak NIEMAGICZNI nabywają te talenty – powiedziała Dorcas.
- Dumbledore mówił, że uaktywniają się prastare geny –powiedziałam ostro. Nie chciałam być gorzej traktowana, bo nie urodziłam się w rodzinie czarodziei. To obraza mnie i moich rodziców. Na to nie pozwolę.
- Dumbledore był u ciebie ? – zapytała z podziwem Mary.
- Tak. W moje urodziny.
- I wtedy dowiedziałaś się o magii ? – w głosie Dorcas wyczuwało się szyderstwo ale i ciekawość którą starała się ukryć za nonszalancją.
- Nie. Dowiedziałam się o tym kilka lat wcześniej. Od tego ŚLIZGONA.
- Aha – rzekła obojętnie.
Czułam że będzie nam się ciężko polubić.
- Dorcas, jak to się stało, że nie jesteś w Slytherinie ? Z takim charakterem ? – zapytała Vera uprzejmie.
- Mój charakter, moja sprawa. A do Slytherinu trafiali kolejno wszyscy od strony ojca, z drugiej strony od mamuśki wszyscy byli z od Krukonów. Jestem Gryfonką jako pierwsza w mej cudnej familii. Szkoda, że mamuśki nie poznałam. Więc cechy mojego charakteru, wyjaśniam tatuśkiem.
- Czemu nie poznałaś mamy? – niepewnie zapytała Mary
- Bo umarła przy porodzie. Taty też nie znam za bardzo. Zawsze pracował, ale pewnie dlatego, że jestem do niej podobna i nie chciał mnie widywać. Mieszkałam z dziadkami. Rodzice ojca. – wyznała bez ogródek.
Zrobiło mi się jej żal. Ale nie mówiła tego ze smutkiem. Opowiadała tak..beznamiętnie. Jak by to nie o niej.
-Przykro mi – te słowa same wymknęły mi się ust.
- Nie musi. – po raz pierwszy w jej oczach zobaczyłam szczery uśmiech – Gdyby chciał sam by się ubiegał o znanie mnie.
Żadna z nas nic już nie powiedziała. Rozchodziłyśmy się do łazienki i rozpakowywałyśmy swoje rzeczy. Czekało nas siedem lat wspólnego życia. I oby były szczęśliwe.


~ K

czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział I


Pierwszy września tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy rok. Dziś ma zacząć się moja przygoda. Sama nie wiem czy powinnam się bać. Siedzę w swoim pokoju, chociaż dopiero świta.  Mama mówiła, że muszę się wyspać, ja jednak nie mogę zasnąć. Severus mówił mi już, gdzie jest wejście na peron 9 i ¾.  Ciekawe czy będzie bolało przejście przez tą barierkę. A mama i tata i Tunia? Czy oni też będą mogli dostać się do świata czarodziei, skoro są mugolami? Mugole. Odkąd Sev użył tego wyrazu na placu zabaw kilka lat temu  bardzo często go używamy. Profesor Dumbledore był tu w styczniu To już tak dawno. Powiedział mojej mamie i tacie, że jestem czarownicą. Kilka lat temu Severus mi mówił żebym im nie mówiła to będą mieć niespodziankę. Nie wiem czy Tunia im powiedziała.. ale wyglądali na zszokowanych więc pewnie nie. Albo świetnie udawali. I to w moje urodziny. Pamiętam to jak  by to było dziś. Moje przyjęcie urodzinowe.. Była Tunia, mama i tata, Grace  ciocia z wujkiem, Jasper  no i Severus. Cały dom udekorowano na zielono, mój ulubiony kolor. Wszędzie porozwieszano baloniki i serpentyny. Grace nawet z pomącą wujka Jima zawiesiła na kominku  proporczyk z napisem „WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO LILY W DNIU 11 URODZIN” i dookoła napisu zielone listki i białe lilie. Ona jest wspaniałą artystką. A potem kiedy już wszyscy poszli, kiedy już było bardzo ciemno ktoś zapukał do drzwi. Severus mi pokazywał go na kartach z czekoladowych żab więc go poznałam. Do mojego przedpokoju wszedł Dumbledore. Rodzice na moją prośbę go zaprosili i zaczęła się rozmowa. Wtedy uznałam, że zamiast od obcego człowieka powinni dowiedzieć się ode  mnie. Siedzieliśmy wszyscy w salonie i była cisza. 
- Mamusiu, tato..- powiedziałam z lekkim uśmiechem – to jest profesor Dumbledore – wskazałam na niego i zobaczyłam uśmiech w niebieskich oczach.
- Kto to jest? – ton mamy był niepewny, ale wyraźnie jej ulżyło na słowo „profesor” i fakt, że go znam.  Chodziłam do mugolskiej szkoły i mówiąc nieskromnie byłam bardzo uzdolniona – Czy to jakiś Twój nauczyciel skarbie?
- JESZCZE nie jestem nauczycielem Liliane – rzekł profesor z uśmiechem – jednak jeśli Państwo wyrażą zgodę chciałbym aby Państwa  córeczka uczyła się w szkole, której jestem dyrektorem. Ta szkoła nazywa się Hogwart i jest szkołą niezwykłą. Niezwykłą w taki sposób, ze jest dla wyjątkowych. A Państwa córka bez wątpienia jest wyjątkowa, ponieważ jest..
- Czarownicą. – wypaliłam. – Jestem czarownicą.
- Czarownicą, czarodziejką, wróżką, jak kto woli – dopowiedział profesor – Ale nie wiedźmą , gdyby ktoś miał wątpliwości
- Jakim cudem ? – Głos mamy był opanowany.
- To się niekiedy zdarza – powiedział profesor – Uaktywniają się prastare geny, o których wielu nie ma pojęcia. Lily jest wyjątkowa. To nic złego.
- Mamusiu – powiedziałam, kiedy profesor skończył – Sev i Jasper to też czarodzieje..
- Tak właśnie – powiedział profesor – Pan Snape ma geny po matce o ile się nie mylę, natomiast pan Lawrence po obojgu rodzicach.
- No dobrze – po raz pierwszy odezwał się ojciec – Lily czy chciałabyś chodzić do tego Hogwartu czy jak tam.
-TAK, TAK, TAK, TAK, TAK!!!!!
Profesor Dumbledore zachichotał i popatrzył po wszystkich przyjaźnie a następnie wyciągną z pod płaszcza drewniany patyczek. Różdżka. Popatrzyłam na nią z zazdrością, bo odkąd tylko pamiętam chciałam taką mięć. Dumbledore machnął nią krótko i przed nim pojawił się plik kartek.
- Rok szkolny zaczyna się każdego roku 1 września. Nauka trwa siedem lat. Dorosłym – w świecie czarodziejów – stajemy się w momencie ukończenia siedemnastych urodzin.
Mama z tatą popatrzyli po sobie.

- Lily słońce najdroższe – powiedziała mama. – Nie jestem pewna czy Ci pozwolić.. Jesteś jeszcze taka malutka..
- Czy chcecie Państwo pozwolić aby córka się zmarnowała? – głos czarodzieja stał się poważny i surowy.
- Nie, natomiast  nie jestem przekonana do końca. NIC, nie wiemy o szkole, o Panu, o magii. Dowiadujemy się wszystkiego z dnia na dzień i Pan chce nam zabrać córkę na całe siedem lat?
- Mamo, są wakacje, ferie.. – zaprotestowałam
- Liliane – odezwał się Dumbledore. – Od jak dawna wiesz o swoich magicznych zdolnościach?
- Odkąd  miałam 9 lat – powiedziałam cicho. – Od Severusa.
- I nie powiedziałaś rodzicom, ponieważ … ?
- Bo chciałam im zrobić niespodziankę.
Rodzice popatrzyli po sobie zdumieni.  Potem mama powiedziała, do mnie żebym poszła do siebie a oni porozmawiają z profesorem i następnego dnia powiedzą mi swoją decyzję. Zawsze kiedy tak mówiła, znaczyło to złe wiadomości, więc zrezygnowana powlokłam się do swojego pokoju. Petunia siedziała na swoim łóżku i patrzyła na mnie pustymi oczami.
- Wszystkiego najlepszego raz jeszcze Lili – powiedziała smutno. Wiedziałam, że cierpi bo jej nie dano możliwości bycia czarodziejką. Ukrywała to dobrze, jednak czasem była bardzo niemiła. Wiem, że cierpi bo kiedyś z Sevem znaleźliśmy przypadkiem jej list od profesora Dumbledora. Nie wiem co do niego pisała, ale odpowiedź była taka, że mi zrobiło się przykro. Była ode mnie starsza 3 lata i bardzo chciałam, żeby poszła ze mną do tej szkoły. Ale teraz kiedy już spodziewałam się że do niej nie pójdę chciałam jej o tym powiedzieć.
- Tuniu, na dole jest profesor Dumbledore – jej oczy się rozszerzyły, bo wiedziała ze oznacza to dla nas rozstanie. – A rodzice chyba nie puszczą mnie do szkoły. Nie musisz się na mnie złościć.
- Nie złoszczę – podeszła do mnie i przytuliła mnie tak jak dawniej. – Odwróć się zrobię ci warkocza.
Bardzo delikatnie zaczęła mi rozczesywać włosy i splatać od samej góry. Trochę bolało ale zawsze tak było, nawet jak mama robiła. Babcia mówiła , że to dlatego że mam za długie włosy. Były prawie do kolan. Długie, kręcone i rude. W tym momencie pomyślałam, że jeśli pojadę do Hogwartu, to znaczy jeśli rodzice się zgodzą to je zetnę.
Wieczór nam minął spokojnie i jedyną rzeczą, która zwróciła naszą uwagę było głośne trzaśnięcie drzwi koło północy . Zasnęłam zapłakana ale wtulona w ramiona Petunii. Rano obudziłam się, kiedy słońce było już wysoko. Spojrzałam na zegarek na ścianie  w kształcie sowy. Poderwałam się z łóżka i zbiegłam w piżamie na dół. Nikogo nie było, ale w kuchni na stole leżała kartka od mamy, że pojechali z Petunią na zakupy na cały dzień i że w lodówce mam obiad bo będą późno. Zjadłam moje ukochane płatki z malinami i poszłam na górę. Łazienka i chwila koło szafy i była gotowa do wyjścia.  Wzięłam klucze i zamknęłam drzwi.  Było zimno. Pobiegłam do naszego miejsca .. naszego to znaczy Seva, Jesa i mojego. Taki opuszczony dom koło rzeki. Zawsze tam się spotykaliśmy. Po kilki minutach byłam na miejscu ale nikogo nie zastałam, więc wróciłam do domu. Nadal było pusto.  Posprzątałam u siebie, w kuchni, w łazience, w salonie.. Taki ze mnie maniak był czasem, ale tylko wtedy kiedy się denerwowałam.  Potem wzięłam się za książkę. Nie pamiętam już dziś tytułu, ale była o magii.. O wróżce, która zakochała się w wilkołaku. Czytałam, aż zasnęłam, a obudziło mnie dopiero poklepywanie po ramieniu. Tata mnie obudził i zaprosił do salonu. Palił się wtedy kominek, a na zewnątrz było ciemno i padał gęsto śnieg. Na stole leżały torebki z nieznaną mi zawartością i wielki zamknięty kufer. Mama uśmiechnęła się do mnie zachęcająco i skinęła głową, żebym zobaczyła zawartość. Najpierw sprawdziłam zawartość toreb. Mnóstwo ubrań. W wielu kolorach. Moich kolorach. Czyżby dla mnie?
- Mamo, co to?
- Taki nasz prezent. Dla Ciebie.
Petunia unikała mojego wzroku. Siedziała u boku ojca . Byli podobni. Z tym, że on był radosny, a ona albo smutna albo zła.
- Z jakiej okazji ? – zapytałam spokojnie
- Pożegnalnej – szyderczo powiedziała Petunia.
- Przecież nigdzie nie jadę, więc nie musisz być złośliwa Tuśka.- Nie lubiła jak tak do niej mówię. – Mówiłam Ci wczoraj…
- Tak kłamczucho! A ja Ci uwierzyłam
- Spokojnie dziewczynki – tata nas uspokoił – Liluś, właśnie że jedziesz. We wrześniu. Zobacz ten kufer.
Podeszłam do niego z wahaniem, otworzyłam i zamarłam. Mnóstwo książek, piór i tych magicznych rzeczy o których mówili chłopaki. Zauważyłam, że mama płakała i ja też zaczęłam. To była ich decyzja. To było moje nowe życie. Już niedługo miałam być kimś innym. Kimś wyjątkowym. Zyskałam wtedy wiele i wiele straciłam. Siostrę. Była przez te wszystkie miesiące dla mnie złośliwa. Unikała mnie, szydziła, nabuntowała koleżanki ze szkoły i nikt mnie nie lubił. A tak bardzo chciałam, żeby była przy mnie, wtedy kiedy miałyśmy się rozstać. Ona już nie była częścią mojego życia, ale Grace w  nim została. Wspierała mnie i wcale nie szydziła. Poszła ze mną do salonu fryzjerskiego w połowie lutego.  Wedle obietnicy złożonej sobie, ścięłam włosy. Do ramion. fryzjerka prawie płakała kiedy naciskała nożyczki. A babcia mi potem gratulowała odwagi.  Spędzaliśmy czas we 4.. Ja, Grace, Jasper i Severus. Oni nie uczyli się w mojej szkole. Tylko ja, Grace i Tunia. Moja złośliwa siostra, naszej kuzynce też załatwiła przykrość. Nikt się do nas nie zbliżał. Przetrwałyśmy. Rodzina Evans, zawsze przetrwa. Nadeszły wakacje i mama poszła ze mną do Państwa Lawrence. Mama Jaspera otworzyła nam i kiedy usłyszała gdzie chcemy się z nią wybrać wybuchła głośnym serdecznym śmiechem.  Zabrała nas do domu i postawiła przed kominkiem. Spodziewałam się, że chce użyć proszku Fiuu o którym mówił Jasper i Sev, ale mama wyglądała na spanikowaną kiedy pani Elisa dała mi pudełko z zielonym proszkiem i kazała rzucić w ogień i wejść.
- Na Pokątną – krzyknęłam i pożarły mnie zielone płomienie.
Chwile potem pojawiła się mama i Pani Lawrence.  Nie byłam tu jeszcze. A na mamie widok nie zrobił już wrażenia, bo mówiła, że zabrał ją tu Dumbledore zaraz po moich urodzinach. Wiedziałam, że czas na różdżkę. Spełnienie moich marzeń. Pani Lawrence zaprowadziła mnie pod sklep. Powiedziała do mnie i do mojej mamy, że „tę podróż muszę odbyć sama”. Weszłam. Było cicho i pusto. Sklep wyglądał niemal jak biblioteka, jednak zamiast książek były stosy niewielkich pudełek.  Po chwili z głębi sklepy wyłonił się staruszek i bardzo jasnymi oczami i włosami. Uśmiechną się do mnie przyjaźnie. Niepewnie odwzajemniłam uśmiech.
- Do Hogwartu? – zapytał cicho. Przytaknęłam. – Wielu z was mnie ostatnio odwiedza. Pomyślmy.. – rozejrzał się po pomieszczeniu. Chwiejnym krokiem podszedł do jednego ze stosów. – Może tę na początek.  8 i pół cala, jesion i włos z  głowy jednorożca. Która ręka ma moc?
- Eee jestem prawo ręczna.- Podał mi ją, jednak nie wiedziałam co z nią zrobić.
– No machnij! – rzekł staruszek. Zgodnie z jego poleceniem zgięłam rękę, jednak nic się nie stało. Zabrał mi różdżkę z ręki i podał nową.
-Jaka to? – zapytałam zaciekawiona
- Głóg i pióro feniksa. Równiutkie 10 cali. Doskonała dla aurorów. – Odnotowałam w głowie, żeby dowiedzieć się kim są aurorzy. Machnęłam i zbiłam wazon. Na odległość. Przerażona spojrzałam na niego. Może nie dla mnie jest różdżka.  Zabrał ją i schował do pudełeczka. Zawahał się prze chwilę i podał mi wyjątkowo jasne opakowanie.
- Coś czuję, że to będzie ta. Wierzba, 10 i ¼ cala. Bardzo elegancka, dla eleganckiej czarownicy – skłonił się przede mną.
Gdy tylko wzięłam drewienko do ręki poczułam przenikające mnie ciepło. Od końców palców przez cało ciało. Taka elektryzująca moc. Staruszek pokiwał z uznaniem głową i rzekł powoli, że z ta różdżką stanę się wspaniałą czarownicą i uroki nie będą sprawiać mi kłopotów. Podziękowałam mu i zapłaciłam pieniędzmi, które pani Lawrence zamieniła z mama. Takimi magicznymi. Wychodząc ze sklepu pana Ollivandera, gdyż tak nazywał się staruszek minęłam czarnowłosego chłopaka w moim wieku. Miał ciemnobrązowe oczy i taki dziwny uśmiech na twarzy. Całkiem ładny – pomyślałam.
Mama przytuliła mnie i razem z panią Elisą poszłyśmy wgłęb ulicy. Stanęłyśmy obok sklepu o nazwie Eeylopa. Panie kazały mi poczekać i weszły. Po około 20 minutach wyszły z dwiema klatkami. W jednej siedział wspaniały rudy kocur w drugiej czarna sowa z białą pręgą na grzbiecie.
- Lila – rzekła pani Elisa – z uwagi, że jesteś dziewczyną wybierz czy chcesz kota czy sowę. Podpowiem, że kotem nie wyślesz listu do rodziców, chociaż w Hogwarcie są sowy, takie szkolne.  Kot przypominał mnie zarówno oczami jak i kolorem włosów, natomiast sowy uwielbiałam od dawna.
- Ja bym wolała sowę.. jest przepiękna. Oczywiście kot też, ale za bardzo mnie przypomina i to mnie trochę przeraża. Pani Lawrence dała mi klatkę do rąk.
-No cóż, mój syn od dziś ma kota. Nie wiedziałam co mu dać , więc cieszę się, że mi pomogłaś. Uznaliśmy z mężem że na urodziny damy mu zwierzaka. Ale się sprzeczaliśmy jakiego. Ojciec chciał sowę, bo koty są „niemęskie”. Wygrałam. Idziemy na lody!
Zajrzałyśmy jeszcze do księgarni i kupiłam Jasperowi fantastyczna książkę o Quidditchu – dyscyplinie sportowej, którą uwielbiał. Ja w tym nic zabawnego nie widziałam. Miotły, tłuczek, kafel, znicz i jakieś tyczki. Gadał o tym bez przerwy a mi to nic nie mówiło. Ale trudno, niech się cieszy. Wróciłam do domu i podarowałam mu tę książkę. Cieszył się. Pierwszy raz dał mi wtedy całusa w policzek. Słodko.
Całe wakacje spędziłam u dziadków w Irlandii. Razem z Grace, która pojechała ze mną świetnie się bawiłyśmy. Dziadkowie nas rozpieszczali  i w ogóle. Wróciłam do domu dokładnie 30 sierpnia. Spanikowana. Bo to już niedługo. Już dziś. Już za parę godzin. Jestem spakowana i gotowa. Chyba. Słyszę głęboki oddech Petunii. Żal mi mimo wszystko, że się rozstajemy. Tyle lat bliskie przyjaciółki. Mimo wszystko ją kocham. I zrobię dla niej wiele.  Postanowiłam już ubrać się. Założyłam moje ulubione spodnie, takie z przetartymi kolanami i zieloną bluzkę w groszki. Siedziałam na dole i czekałam na rodziców. Mama zaplotła mi warkocza, już o wiele krótszego, cicho narzekając, że będzie tęsknić i tak dalej. Nadeszła 10 i samochodem pojechaliśmy do Londynu. Pół godziny drogi. Zaskakująco szybko znaleźliśmy się koło dworca.  Weszliśmy na niego i zaczęliśmy szukać przejścia. Barierka o której mówili chłopcy była nieoznaczona. Bałam się tego. Bałam się w nią uderzyć i rozczarować, że to wszystko było bajką. Podeszliśmy z moim zapakowanym kufrem i sową którą nazwałam Essa , konkretniej Esmeralda ale Essa ładniej brzmi.  Przeszła Petunia, mama. Zostałam z tatą.
- Razem?  - zapytał i wyciągną ku mnie dłoń.
Razem. – odpowiedziałam.
Ścisnęłam mocno jego dłoń i z zamkniętymi oczami przeszliśmy razem przez ostatnią barierę, które dzieliła mnie od nowego życia. 




~K