czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział II


[…] Ścisnęłam mocno jego dłoń i z zamkniętymi oczami przeszliśmy razem przez ostatnią barierę, które dzieliła mnie od nowego życia.

Zrobiliśmy tylko kilka kroków, tak, że myślałam, iż nadal idziemy po dworcowym chodniku. Owszem, po dworcowym. Był to już jednak inny dworzec. Naprzeciwko mnie stał długi czerwony pociąg,  ze wspaniałą lokomotywą. Dookoła mnie ludzie, całujący swoje dzieci, poprawiający im koszule, szaty, włosy, co kto sobie zażyczy. Pohukiwanie sów, miałczenie kotów, krzyki dzieci i szum wywołany przez pociąg. Zegar wybił za dziesięć jedenasta. Ostatnie 10 minut w świecie mugoli. Postanowiłam poświęcić je na rozmowę z siostrą.
- Petuniu – zwróciłam się do niej. – Chodź na moment, proszę.
Oddaliłyśmy się kawałek od rodziców, żeby swobodnie porozmawiać.
- Tuniu, kocham Cię.- powiedział cicho.
- Nie mów do mnie. – odrzekła zimno
- Ale..
- Cicho już!
- Tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj.. – złapałam ją za rękę i trzymałam mocno. Próbowała się wyrwać. – Może jak już tam będę.., nie posłuchaj mnie, Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledore’a i poproszę go, żeby zmienił zdanie!
- Ja.. wcale.. nie chcę.. tam..jechać! – oświadczyła dobitnie Petunia, szarpiąc rękę za którą ją trzymałam. – Co, myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się jak być.. jak być.. - Obrzuciła spojrzeniem peron, koty miauczące w ramionach właścicieli, sowy trzepoczące się w klatkach i pohukujące do siebie, uczniów z których wielu miało już na sobie długie, czarne szaty, ładujących kufry do pociągu albo witających się radosnymi okrzykami ze swoimi przyjaciółmi po letniej rozłące. - … myślisz, że chcę być jakimś..dziwolągiem?
Wyrwała się z mojego uścisku, a łzy stanęły mi w oczach. Już nie wytrzymałam.
- Ja nie jestem dziwolągiem. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
- Przecież tam jedziesz – powiedziała szyderczym tonem. – Do tej specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty, Lawrence i ten chłopak od Snape’ów.. jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Popatrzyłam na rodziców, którzy rozglądali się po peronie z wyraźnym zachwytem. Potem znów spojrzałam na nią.
- Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś list do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął – powiedziałam cicho.
Petunia oblała się rumieńcem.
- Błagając? Ja nikogo nie błagałam!
- Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
- Nie powinnaś czytać.. – wyszeptała – To był mój prywatny list..jak mogłaś!
Zerknęłam delikatnie w stronę Snape’a który od dłuższego czasu nam się przyglądał. Stał obok matki.  Petunia wydała z siebie zduszony okrzyk.
- To on go znalazł! Ty i ten chłopak grzebaliście w moich rzeczach!
- Nie..wcale nie grzebaliśmy..- zaczęłam się bronić. – Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, ze na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy..
- Najwidoczniej czarodzieje we wszystko wtykają nos! – prychnęła Perunia, która teraz była już blada. – Dziwoląg! – dodała pogardliwym tonem i odeszła do rodziców. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, jednak szybko je otarłam, żeby rodzice nie zobaczyli. Teraz będzie uśmiech, bo na łzy czas przyjdzie później. Podeszłam do rodziców którzy zaaferowani nie zauważyli zaczerwienionych oczu. Wycałowali mnie i wyprzytulali. Tata pomógł wnieść kufer i klatką z Essą do pociągu. Pożegnaliśmy się jeszcze przez okno i usiadłam schowana za zasłonką. Wtuliłam się w szybę i zaczęłam płakać. Po jakimś czasie do przedziału weszła jeszcze grupka chłopców, bardzo hałaśliwych. Jednego z nich kojarzyłam, jednak zupełnie nie mogłam przypomnieć sobie skąd. Pociąg ruszył, zostawiłam normalny świat za sobą. Przycisnęłam twarz do szyby i oglądałam znikające za mną szybko krajobrazy. Po kilku, może kilkunastu minutach Severus zatrzymał się koło przedziału. Ubrany był już w szkolną szatę. Otworzył drzwi i usiadł naprzeciwko mnie. Popatrzyłam na niego i szybko odwróciłam wzrok. Nie musi oglądać moich łez.
- Nie chcę z tobą rozmawiać – powiedziałam
- Dlaczego?
- Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu listu od Dumbledore’a.
- No to co?
Spojrzałam na niego z odrazą.
- Jest moją siostrą!
- Jest tylko..- ugrzyzł się w język. Wycierałam nos i słabo go słyszałam, jednak wiedziałam co chciał powiedzieć. Nie winiłam go za to. Nie lubił Petunii. Udałam, że nie słyszałam.
- Ale jedziemy! – powiedział nie kryjąc radości. – To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Kiwnęłam głową, ocierając oczy chusteczką i mimo woli uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze by było, żebyś trafiła do Slytherinu. – powiedział, zachęcony tym że wreszcie się trochę rozchmurzyłam.
- Do Slytherinu? – Zapytał jeden z chłopców siedzących w wagonie, dotychczas nie zwracający na nas uwagi. Był drobny, czarnowłosy jak Severus, ale miał w sobie to coś, co wskazywało na to, że dobrze się nim opiekowano, a może nawet rozpieszczano. Severus tego nie uświadczył. Miał okropnego tate, który ciągle kłocił się z jego mamą i znęcał na nimi.
- Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? – zapytał czarnowłosy chłopca rozwalonego naprzeciw niego. Chłopiec nie roześmiał się.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie.
- Jasny gwint, a myślałem, że z tobą wszystko w porządku!
Drugi wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Może zerwę z rodzinną tradycją. A ty gdzie byś chciał być, jak byś mógł wybierać?
Czarnowłosy udał, że wznosi niewidzialny miecz.
- W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota! Jak mój ojciec.
Severus prychnął pogardliwie. Chłopak zwrócił się do niego.
- Przeszkadza ci to?
- Nie – odparł Sev, choć jego drwiący uśmieszek mówił coś innego. – Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg..
- A ty gdzie byś chciał trafić skoro brakuje ci i tego, i tego. – zapytał drugi z chłopców.
Czarnowłosy ryknął śmiechem, a ja wyprostowałam się lekko obrzucając obu chłopców pogardliwym spojrzeniem.
- Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział.
- Oooooo…
Chłopaki zaczęli przedrzeźniać mój wyniosły ton. Jeden z chłopców próbował podstawić Sev’owi nogę kiedy przechodziliśmy obok.
- Do zobaczenia, Smarkerusie! – zawołał któryś z nich, kiedy drzwi do przedziału zatrzasnęły się.
- Co za obrzydliwe, nadęte bubki – powiedziałam zdenerwowana. – Co oni sobie myślą, że kim są.
- Nie wiem – rzekł powoli Severus. – Nie znam ich. Ale mam wrażenie, że nie będziemy najlepszymi przyjaciółmi – rzekł grobowym tonem i po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem. Szliśmy chwilę korytarzem i znaleźliśmy przedział w którym siedział Jasper. Był lekko zielony. No tak, nienawidził podróży.
- Nic Ci nie jest? – zapytałam ostrożnie.
- Nic, to tylko..hik..cholerna choroba lokomocyjna.. hik.. nie jeździłem nigdy pociągiem i ..hik … nie wiedziałem, że tu..hik.. też mnie złapie.
Severus wyciągnął z tabletki malutkie pudełeczko. Podał je Jasperowi i ruchem głowy nakazał otworzyć. Ze środka wyleciało kilka tabletek. Popatrzyłam na niego zdziwiona.
- Mama mi to dała, żeby nie było mi źle. Na wszelki wypadek. Mi nie potrzeba a tobie się przyda. – powiedział Sev.
Jasper połknął 2 pastylki i od razu nabrał normalnych kolorów.
- Dzięki stary!  Normalnie życie mi ratujesz.
-  Eh.. wypada się przebrać – zauważyłam. Severus nie zareagował, ale Jasper sięgną po kufer i wyciągną szatę. Zasłoniliśmy rolety i zaczął się rozbierać. Nigdy żadne  z nas nie miało z tym problemu, za dobrze się znaliśmy. Założył czarną szatę i pelerynę. Wyglądał bardzo ładnie. Czerń podkreślała jego szare oczy oraz   brązowe włosy. Był wysoki, tęgi i dobrze zbudowany. Sev był wątlejszy ale to nic. Dodawało mu to takiego specyficznego uroku. Mi tam nawet haczykowaty nos nie przeszkadzał. Ja miałam wiecznie warkocz i coś zielonego co ukrywało brak figury. Brak czegokolwiek. Byłam jeszcze taki dzieciakiem. Płaska kolumna. Chciałam być jak mama. Byłyśmy podobne, ale ona miała odpowiednie wcięcia i wybrzuszenia tu gdzie trzeba. Wiele razy mi mówiła, że dojrzewanie się dopiero zaczęło ale ja już nie mogłam się doczekać. Wyciągnęłam z kufra, który przenieśliśmy uciekają z przedziały „tych złośliwych chłopaków”, moją szatę i przebrałam się. Dostrzegłam spojrzenia obu chłopców kiedy się rozbierałam, i prawdę mówiąc zarumieniłam się mocno. Jak dotąd tego nie odczuwałam. Takiego wstydu. A przecież miałam podkoszulkę i rajstopy. Dziwnie.
- Może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi z Slytherinem i Gryffindorem? – zapytałam. 
- No racja, nie było okazji żeby cię UŚWIADOMIĆ. – rzekł Jasper.
-No więc, założyli je starożytni potężni czarodzieje, jak cały Hogwart, około tysiąca lat temu. W każdym szkoli się pewne cechy. A  rzeczywistości to miejsca gdzie śpisz i spędzasz większą cześć czasu. Są cztery.. Gryffindor, który kształci odwagę i męstwo. Ravenclaw.. tam zwykle trafiają tacy bardzo inteligentni. Slytherin – tam są sprytni ..podobno stamtąd wychodzą czarnoksiężnicy..ale z wszędzie może się  trafić zło.
- A ten czwarty? – zapytałam
_ Hufflepuff – jego mieszkańcy to Puchoni.. no.. są.. mili. Ale to trochę słabeusze. Ale nie zawsze.
-Założę się, że trafie do Hufflepuffu. – powiedziałam smutno.
- Nie sądzę – rzekli obaj chłopcy w tym samy momencie.
Popatrzyli po sobie szczerząc zęby.
- A jak nazywa się uczniów innych domów?
- Gryffindor – Gryfoni. Ravenclaw – Krukoni. Slytherin – Ślizgoni. Każdy dom ma swoje barwy i Pokój Wspólny w innych częściach zamku. Gryffindor to złoto i szkarłat, podobno jest na wieży. Ravenclaw chyba też w jakiejś wieży ale tam dominuje błękit i brąz. Slytherin..
- Srebro i zieleń, a Pokój pod jeziorem  - wpadł mu w słowo Severus.
- No tak – rzekł Jasper – ale o Hufflepuff mnie nie pytaj bo nie wiem gdzie, wiem natomiast że tam dominuje czerń i żółć.
Zamyśliłam się. Sama nie wiem, gdzie chciałabym trafić.
- Jak jest się przydzielanym do domów?
- To się nazywa Ceremonia Przydziału. Mama mi nie chciała powiedzieć jak się odbywa, a w książkach nie znalazłem – powiedział rozgoryczony Jasper. Miałam przeczucie gdzie trafi.
Severus dotychczas nie brał udziału w rozmowie, jednak poderwał się jak oparzony i pokazał na okno.
- Zamek! Widać już zamek.
I rzeczywiście, zaraz spojrzeliśmy za okno. Dojrzeliśmy wielki zarys budynku, rozświetlonego milionami okien. Gwiazdy migotały ponad nim.  W przedziale dało się wyczuć radosne podniecenie sięgające zenitu. Pociąg po kilku minutach zatrzymał się. Wyszliśmy z przedziału i byliśmy popychani do wyjścia przez większych uczniów. Wypadliśmy na zewnątrz. Było chłodno. Niewielka grupka dzieciaków stłoczyła się w jednym miejscu więc czym prędzej dołączyliśmy tam.  Stał tam niewielki człowieczek. Naprawdę malutki.
- Uczniów pierwszych klas zapraszam. Tutaj, tutaj czarodzieje. Nazywam się Filius Flitwick i uczę zaklęć w Hogwarcie. Zostałem oddelegowany do transportu nowych uczniów do naszej starożytnej placówki. Zapraszam, zapraszam. Chłopcze co ty wyprawisz? Natychmiast odłóż ten kamień. No już. wszyscy mnie widzą? Nie? No cóż. Zapraszam za mną.
Po jego krótkiej przemowie udaliśmy się w stronę jeziora.  U jego brzegu stały łodzie. Przy każdej umieszczono lampę. Wyglądało to przepięknie.
- Do każdej łódki wchodźcie czwórkami. Nie mniej, nie więcej. No już.
Wolałam poczekać, aż tłum się przewali. Gdy wszyscy już siadali w łodziach, poszliśmy we trójkę do łodzi stojącej najbliżej profesora.
- No no dzieciaczki, widzę rozsądek – uśmiechną się pogodnie – nie ma potrzeby kłócić się o miejsca, ich z pewnością wystarczy. Siadajcie, siadajcie. WSZYSCY NA MIEJSCACH? – krzyknął, i sam usiadł z naszą trójką w jednej łodzi. Odpowiedział mu potwierdzający szmer, a łodzie same zaczęły płynąć. Złapałam chłopaków za rękawy, bo od zawsze panicznie bałam się łodzi.
Jak się nazywacie? – zwrócił się do nas profesor.
- Jasper Lawrence - podał rękę profesorowi.
- Severus Snape – ukłonił się.
- A ty dziewuszko? – zapytał miło
-Liliane Evans. Ale wole jak się mówi Lily – wyszeptałam wpatrzona w kolana.
- Proszę Pana Profesora, jak się odbywa Ceremonia? – zapytał Jasper
- Oho, oho ciekawski się znalazł. Nie będę psuł zabawy. Sami zobaczycie, już całkiem niedługo.
Łódki zwalniały i powoli wpływały każda po kolei do jaskini ukrytej za ścianą wodorostów.
Przycumowały do brzegu i czym prędzej uciekłam na brzeg. Potknęłam się i przewróciłam. Wiele osób wybuchło głośnym śmiechem. Poczułam, że się rumienię. Profesor sam we własnej osobie pomógł mi wstać i upomniał tych co się śmiali, że nie ładnie wyśmiewać koleżankę, bo każdemu się może przytrafić. Zarumieniona podziękowałam mu, na co odparł że to należy do obowiązków nauczyciela.
- Jakiego rodzaju magii Pan naucza? – zapytałam.
- Oh.. zaklęć, uroków.. Innymi słowy najpowszechniejszych, najpopularniejszych ale i skomplikowanych rzeczy.
Przypomniało mi się, że Pan Ollivander mówił, że moja różdżka będzie wspaniała do rzucania uroków i zrobiło mi się lżej, że chociaż nauczyciela mam fajnego.
- Moi drodzy, czas mi was opuścić – powiedział profesor – przyjdzie tu po was zastępca dyrektora..
-.. i zaprowadzi porządek i przygotuje do Ceremonii – odezwał się surowy głos ze schodów. – Minerwa McGonnagal , zastępca dyrektora i nauczycielka transmutacji a zarazem opiekunka Gryfindoru. Baczność wszyscy. Spokój! Ale już! Dziękuję profesorze, za doprowadzenie tej hałastry do zamku, żywię nadzieję, że go nie rozniosą.
Gdy Flitwick zniknął na schodach McGonagall zaczęła swój wywód.
- Cisza! Zapraszam szanowane towarzystwo do przygotowania się. Proszę W PARACH udać się za mną. 
Weszliśmy chyba z 5 kondygnacji schodów i znaleźliśmy się w wielkim pomieszczeniu. Ogromne drzwi były naprzeciwko nas, zaryglowane wieloma spustami. Dookoła o wiele mniejsze drzwi, jednak liczyło ich znacznie więcej.
- Tam jest Wielka Sala. W niej jadamy i w niej wydawana jest większość obwieszczeń dyrektora. Na razie zapraszam do komnaty obok i macie 5 minut aby się przygotować.  Żądam od was szacunku wymaganego w tak starodawnym i ważnym miejscu. Za 5 minut proszę wyjść szeregiem i udać się w kierunku równoległych OTWARTYCH drzwi. Dostrzeżecie mnie tam z pewnością jak i uczniów pozostałych roczników.

Wyszła a w salce natychmiast zrobiło się gwarno. Każdy przekrzykiwał każdego.
Staliśmy we trójkę, wpatrując się w siebie i w innych. Na twarzach każdego strach mieszał się z podnieceniem, euforią i dziką radością. Po pięciu minutach, które zleciały w kilka sekund wyszliśmy z sali. Ja z Sevem i Jasperem jako jedni z ostatnich.
- Choćbyśmy byli w innych domach, zachowamy przyjaźń prawda? – zapytałam ze strachem
Przytuliliśmy się ostatni raz, niepewni, czekając na werdykt ważący na naszych dalszych losach.
- Oczywista oczywistość, ze tak.

Weszliśmy do Wielkiej Sali, która wypełniona była po brzegi starszymi uczniami. Przy czterech stołach siedziały dziesiątki, może i setki osób. Prostopadle do tych stołów, na katedrze stał stół nauczycieli, przy którym siedziało mnóstwo czarownic i czarodziei. W centralnej części stołu, na kunsztownie rzeźbionym fotelu siedział profesor Dumbledore. Wspaniała granatowa szata w srebrne gwiazdki kontrastowała z jego fikuśnie odwiniętą tiarą, długą brodą i włosami. Patrzył na nas z uśmiechem, gdy zbliżaliśmy się do niego.
Przed stołem ustawiony był niewielki stołeczek, a obok niego stała profesor McGonagall z rolką pergaminu.
- Cisza! Gdy wyczytam wasze imię i nazwisko, podejdziecie do stołka, usiądziecie na nim. Założę wam Tiarę Przydziału,  następnie udacie się do stołu, przy którym siedzą wasi współdomownicy. Będziecie w nim odtąd mieszkać, a wasi przyjaciele będą waszą rodziną. Zacznijmy.
- Aberdeen Diuna.
Usiadł na stołeczku. Tiara dotknąwszy jego głowy, po chwili wykrzyknęła : HUFLEPUFF
Rozległy się gromkie oklaski. Następny był Avery, który trafił do Slytherinu.
-Black Narcyza.
Jasnowłosa dziewczynka odeszły niemal natychmiast do Slytherinu.
-Black Syriusz.
Ślizgoni spoglądali na niego pewnym wzrokiem. Było to jeden z tych chłopaczków, z którymi siedziałam w przedziale.
-GRYFFINDOR! – wrzasnęła Tiara. Rozgorzała wrzawa przy stole złoto-czerwonych.
Alicja Carlan jako pierwsza trafiła do Ravenclawu, zaś Veronika Chapel do Gryffindoru. Kilkoro uczniów trafiło jeszcze do innych domów.
-Evans Lily! – Zawołała profesor McGonagall.
Na drących nogach podeszłam do kulawego stołka i usiadłam na nim. Profesorka ledwo opuściła mi tiarę na głowe, a ta wrzasnęła Gryffindor. Spojrzałam na Severusa. Jęknął cicho. Ruszyłam w stronę stoły Gryfonów uśmiechając się do niego smutno. Syriusz Black ustąpił mi miejsca jednak nie zamierzałam siadać obok niego. Odeszłam i usiadłam nieco dalej. Do Gryffindory trafili jeszcze Frank Longbottom, Remus Lupin Mary McDonald,  Dorcas Meadowes, Peter Pettigrew i James Potter – drugi z chłopców z pociągu. Slytherin wzbogacił się o Lestrange, Mulcibera, Notta oraz Nettie Harlan. Puchonami stały się bliźniaczki Kit i Melly Shizzar oraz Eric Hims. Do Ravenclawu trafiła Leslie Lagune i Jasper, co potwierdziło moje wcześniejsze przypuszczenia. Mimo to poczułam lekki żal.
Ceremonia trwała. McGonnagal wyczytała Severusa. Powoli podszedł do stołka i nałożył Tiarę Przydziału.
-Slytherin!
Odszedł na drugi koniec Wielkiej Sali, oddalając się ode mnie, a zbliżając do stołu Ślizgonów którzy witali go wiwatami. Jakiś blondyn ze śmieszną odznaką, którą zauważyłam na szatach kilkorga innych uczniów w pomieszczeniu poklepał go po plecach i wskazał miejsce obok siebie. Severus skrzywił się i z niechęcią na twarzy usiadł obok chłopaka. Po jego przydziale do rożnych domów trafiło jeszcze z 15 osób, a a gdy Ceremonia się skończyła wstał dyrektor. Szumy w Sali natychmiast umilkły. Naprawdę musiano go darzyć szacunkiem.
- Serdecznie witam nowych uczniów – rzekł pogodnie – Tych starszych też, rzecz jasna. Zanim w waszych żołądkach zalegną wytworne smakołyki chciałbym ogłosić kilka rzeczy. Po pierwsze – zrobił pauzę – wszystkich uczniów informuję, że do Zakazanego Lasu wstęp jest absolutnie niedozwolony. Dla uczniów chętnych do zapoznania się z regulaminem, a takich jak mniemam w naszej szkole jest wielu, zapraszam do gabinetu pana woźnego na trzecim piętrze. Życzę wam abyście za rok, gdy spotkamy się w tej sali, byli choć odrobinę mądrzejsi niż teraz. Pamiętajcie – Hogwart to wasz dom i każdy kto się tu znajduje powinien czuć się bezpieczny i szczęśliwy. A teraz.. Smacznego!
Profesor usiadł i zaczął rozmawiać z profesor McGonagall. Przyglądałam się członkom grona pedagogicznego. Niedaleko Dumbledore’a siedział starszy mężczyzna o rudych włosach i wąsach, przyprószonych siwizną. Był..dość okrągły, a ciemnozielona marynarka podkreślała ten wakat. W pewnym momencie mój wzrok padł na sufit i zaniemówiłam. Zamiast sklepienia widziałam ciemnogranatowe niebo, a którym iskrzyły się miliony gwiazd.
- Czy to naprawdę wszechświat ? – zapytałam zszokowana, dziewczynę siedzącą obok mnie.
- Nie, To tylko efekt czaru. – uśmiechnęła się pogonie – Emmelina Vance. Prefekt Gryffindoru. Jestem na siódmym roku niestety. Szkoda będzie się żegnać z tą szkołą. Ona naprawdę jest magiczna.
Rozmawiałyśmy jeszcze chwile zajadając przeróżne smakołyki, które pojawiły się na stołach niewiadomo skąd. rozejrzałam się po Sali. Zarówno Sev jak i Jasper zdawali się już zaaklimatyzować w otaczającym ich towarzystwie. Ja siedziałam na krańcu stołu, obok stołu nauczycielskiego. W pewnym momencie ze ścian wyłoniły się duchy. Perłowo białe przezroczyste istoty wywołały okrzyki wśród większości pierwszoklasistów. Mnie nie wystraszyły. Zafascynowana patrzyłam na niezwykły sposób w jaki przenikają przez wszystko. Ciekawe, co czuje się dotykając ducha?W końcu dyrektor powstał ponownie i po kilku zdaniach kazał nam iść do łóżek. Kolejno wychodzili Ślizgoni więc ze smutkiem odprowadzałam Seva wzrokiem. Potem Krukoni. Jasper odwrócił się i pomachał mi na pożegnanie. Następni byli Puchoni, wśród których nie znałam nikogo. My wychodziliśmy jako ostatni. Gdy wychodziłam z Sali , razem ze swoją grupą odwróciłam się. Dyrektor uśmiechnął się do mnie i pomachał ręką, na co spuściłam wzrok i zaczerwieniłam się Zauważyłam, że unoszące się w powietrzu świece zaczęły gasnąć powodując tajemniczy półmrok. Szliśmy dość spokojnie, nie było już tak głośno jak wtedy, gdy wchodziłam do szkoły. Emmelina i jakiś chłopak zaprowadzili nas po kilku RUSZAJĄCYCH SIĘ kondygnacjach schodów przed portret grubej kobiety. Było to siódme piętro.
- Jestem Artur, a to Emmelina. Jesteśmy prefektami Gryffindoru. Tu – wskazał na portret – jest ukryte wejście do naszego domu. Grubej Damie trzeba podać hasło, inaczej nie wejdziecie.
-Grubej? To nie moja wina, że taką mnie stworzono – rzekła piskliwym głosikiem kobieta z obrazu. Rozdziawiłam buzie. Gadający portret. Będzie ciekawie.
- Madame, racja. Wybacz nietakt – skłonił się lekko.
- Hasło brzmi : ARTEA ET VILLA. Należy je podać, za każdym razem. Hasła zmieniają się, a wtedy jesteście o tym informowani ode mnie lub drugiego prefekta.
Portret uchylił się ukazując przejście.  Weszliśmy i rozglądając się słuchaliśmy. Był kominek, mnóstwo regałów, puf, kanap foteli, stolików, okien. Wspaniale – pomyślałam.
Z lewej i prawej strony były niewielkie drzwi.
- Dziewczęta zapraszam tutaj – Emmelina podeszła do drzwi po prawej stronie okrągłej komnaty.
- Natomiast chłopaki śpią tu. Mam dla was jedną dobrą radę chłopaki – rzekł Artur – nie próbujcie wchodzić do dormitoriów dziewczyn.
- Dlaczego – zapytał łobuzersko James Potter uśmiechając się do Syriusza Blacka.
- Bo rzucimy na was zaklęcie, dzięki któremu będziecie mieć permanentny makijaż. Taki wściekle różowy – zagroziła Emmelina.
- Ee..perna co ? – zapytał pulchny chłopiec
- Trwały, Pettigrew, trwały.
Pyzata buzia chłopca pokryła się rumieńcem.
- Życzę miłych snów – powiedział Artur.
Razem z trzema innym dziewczynami weszłyśmy za drzwi.
- Śpicie na samej górze. Siódma kondygnacja. Co roku macie pokój niżej. Ale tak samo urządzony. Ja śpię na czwartej. Tam są siódmoklasiści. Żeby mieć dostęp do wszystkich jednakowo daleko. Reszta normalnie. Cześć dziewczyny. – Emmelina pożegnała się.
Weszłyśmy na samą górę, co było dość męczące. Gdy tylko dotarłyśmy do drzwi weszłam pierwsza i moim oczom ukazała się całkiem duża komnata. Okrągła. Moje rzeczy i sowę znalazłam obok łóżka przy oknie. Ucieszyło mnie to, bo zawsze chciałam oglądać naturę. Uspokajało mnie to. Ucieszyłam się jeszcze bardziej kiedy przyjrzałam się widokowi. Rozległe błonia i las o którym opowiadał dyrektor. Potężny. Nad nim samotnie wisiał księżyc. Był niemal niewidoczny. Zbliżał się nów. Usiadłam na łóżku i pogłaskałam dłonią aksamitną przykrywę. Ciemnoczerwona. Łóżko było duże. Z czterema kolumienkami w rogach, a pomiędzy nimi zasłony. Czerwone, a jakże. Zapewniało to prywatność więc było pożyteczne. Dziewczyny, które weszły ze mną rozglądały się po pokoju niepewnie. Łóżko obok mnie zajęła pewna ciemnowłosa dziewczyna. Ciężko było stwierdzić czy jej włosy były czarne, czy też brązowe. Jedno wiedziałam na pewno. Była śliczna.
- Dorcas jestem. Meadowes znaczy się - przedstawiła się żwawo.
- Vera, znaczy Veronica  - niebieskooka blondynka z francuskim akcentem uśmiechnęła się ciepło.
- Mary.. – dziewczyna w dwóch kucykach wyglądała na wystraszoną.

Dziewczyny spojrzały na mnie wyczekująco.
-Lily – zabrzmiało to tak inaczej.
- Hm.. widziałam Cię z tym Ślizgonem – rzekła Dorcas – W pociągu. To tutaj nie przejdzie. Gryfoni i Ślizgoni nigdy się nie przyjaźnią – wyjaśniła.
- A co jeśli ona chce? Zabronisz jej? – W głosie Very brzmiała nuta rozbawienia.
- Skądże. Stwierdzam tylko fakt.
- Nie zamierzam podawać się głupim uprzedzeniom. Przyjaźniłam się z nim przed Hogwartem i przyjaźnić się będę i tu. – odpyskowałam patrząc jej w oczy.
- Nie zamierzam tego NEGOWAĆ – roześmiała się – Ale Ślizgoni nie lubią Gryfonów. Jestem ciekawa kiedy się o tym przekonasz. Och, nie życzę Ci tego – dodała widząc moje spojrzenie.
- Jakie macie pochodzenie? – zapytała Vera, uciszając spór między mną a panną Meadowes.
- Jestem czystej krwi. – odpowiedziała Dorcas.
- Ja pół na pół. Tata czarodziej, mama mugolka – głos Mary był dość nieśmiały, na tle innych.
 -Ja jestem czarodziejką od tak. Ani mama, ani tata nie są czarodziejami. – rzekłam z dumą w głosie. „Dziwoląg”. Przypomniały mi się słowa Petunii i zrobiło mi się przykro.
- Nic w tym złego – powiedziała Vera – ja mam podobnie do Mary, ale to mama jest czarodziejką, a tata.. no charłakiem niestety. Ale co tam, to nie jego wina.
- Zawsze mnie zastanawiało jak NIEMAGICZNI nabywają te talenty – powiedziała Dorcas.
- Dumbledore mówił, że uaktywniają się prastare geny –powiedziałam ostro. Nie chciałam być gorzej traktowana, bo nie urodziłam się w rodzinie czarodziei. To obraza mnie i moich rodziców. Na to nie pozwolę.
- Dumbledore był u ciebie ? – zapytała z podziwem Mary.
- Tak. W moje urodziny.
- I wtedy dowiedziałaś się o magii ? – w głosie Dorcas wyczuwało się szyderstwo ale i ciekawość którą starała się ukryć za nonszalancją.
- Nie. Dowiedziałam się o tym kilka lat wcześniej. Od tego ŚLIZGONA.
- Aha – rzekła obojętnie.
Czułam że będzie nam się ciężko polubić.
- Dorcas, jak to się stało, że nie jesteś w Slytherinie ? Z takim charakterem ? – zapytała Vera uprzejmie.
- Mój charakter, moja sprawa. A do Slytherinu trafiali kolejno wszyscy od strony ojca, z drugiej strony od mamuśki wszyscy byli z od Krukonów. Jestem Gryfonką jako pierwsza w mej cudnej familii. Szkoda, że mamuśki nie poznałam. Więc cechy mojego charakteru, wyjaśniam tatuśkiem.
- Czemu nie poznałaś mamy? – niepewnie zapytała Mary
- Bo umarła przy porodzie. Taty też nie znam za bardzo. Zawsze pracował, ale pewnie dlatego, że jestem do niej podobna i nie chciał mnie widywać. Mieszkałam z dziadkami. Rodzice ojca. – wyznała bez ogródek.
Zrobiło mi się jej żal. Ale nie mówiła tego ze smutkiem. Opowiadała tak..beznamiętnie. Jak by to nie o niej.
-Przykro mi – te słowa same wymknęły mi się ust.
- Nie musi. – po raz pierwszy w jej oczach zobaczyłam szczery uśmiech – Gdyby chciał sam by się ubiegał o znanie mnie.
Żadna z nas nic już nie powiedziała. Rozchodziłyśmy się do łazienki i rozpakowywałyśmy swoje rzeczy. Czekało nas siedem lat wspólnego życia. I oby były szczęśliwe.


~ K

czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział I


Pierwszy września tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy rok. Dziś ma zacząć się moja przygoda. Sama nie wiem czy powinnam się bać. Siedzę w swoim pokoju, chociaż dopiero świta.  Mama mówiła, że muszę się wyspać, ja jednak nie mogę zasnąć. Severus mówił mi już, gdzie jest wejście na peron 9 i ¾.  Ciekawe czy będzie bolało przejście przez tą barierkę. A mama i tata i Tunia? Czy oni też będą mogli dostać się do świata czarodziei, skoro są mugolami? Mugole. Odkąd Sev użył tego wyrazu na placu zabaw kilka lat temu  bardzo często go używamy. Profesor Dumbledore był tu w styczniu To już tak dawno. Powiedział mojej mamie i tacie, że jestem czarownicą. Kilka lat temu Severus mi mówił żebym im nie mówiła to będą mieć niespodziankę. Nie wiem czy Tunia im powiedziała.. ale wyglądali na zszokowanych więc pewnie nie. Albo świetnie udawali. I to w moje urodziny. Pamiętam to jak  by to było dziś. Moje przyjęcie urodzinowe.. Była Tunia, mama i tata, Grace  ciocia z wujkiem, Jasper  no i Severus. Cały dom udekorowano na zielono, mój ulubiony kolor. Wszędzie porozwieszano baloniki i serpentyny. Grace nawet z pomącą wujka Jima zawiesiła na kominku  proporczyk z napisem „WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO LILY W DNIU 11 URODZIN” i dookoła napisu zielone listki i białe lilie. Ona jest wspaniałą artystką. A potem kiedy już wszyscy poszli, kiedy już było bardzo ciemno ktoś zapukał do drzwi. Severus mi pokazywał go na kartach z czekoladowych żab więc go poznałam. Do mojego przedpokoju wszedł Dumbledore. Rodzice na moją prośbę go zaprosili i zaczęła się rozmowa. Wtedy uznałam, że zamiast od obcego człowieka powinni dowiedzieć się ode  mnie. Siedzieliśmy wszyscy w salonie i była cisza. 
- Mamusiu, tato..- powiedziałam z lekkim uśmiechem – to jest profesor Dumbledore – wskazałam na niego i zobaczyłam uśmiech w niebieskich oczach.
- Kto to jest? – ton mamy był niepewny, ale wyraźnie jej ulżyło na słowo „profesor” i fakt, że go znam.  Chodziłam do mugolskiej szkoły i mówiąc nieskromnie byłam bardzo uzdolniona – Czy to jakiś Twój nauczyciel skarbie?
- JESZCZE nie jestem nauczycielem Liliane – rzekł profesor z uśmiechem – jednak jeśli Państwo wyrażą zgodę chciałbym aby Państwa  córeczka uczyła się w szkole, której jestem dyrektorem. Ta szkoła nazywa się Hogwart i jest szkołą niezwykłą. Niezwykłą w taki sposób, ze jest dla wyjątkowych. A Państwa córka bez wątpienia jest wyjątkowa, ponieważ jest..
- Czarownicą. – wypaliłam. – Jestem czarownicą.
- Czarownicą, czarodziejką, wróżką, jak kto woli – dopowiedział profesor – Ale nie wiedźmą , gdyby ktoś miał wątpliwości
- Jakim cudem ? – Głos mamy był opanowany.
- To się niekiedy zdarza – powiedział profesor – Uaktywniają się prastare geny, o których wielu nie ma pojęcia. Lily jest wyjątkowa. To nic złego.
- Mamusiu – powiedziałam, kiedy profesor skończył – Sev i Jasper to też czarodzieje..
- Tak właśnie – powiedział profesor – Pan Snape ma geny po matce o ile się nie mylę, natomiast pan Lawrence po obojgu rodzicach.
- No dobrze – po raz pierwszy odezwał się ojciec – Lily czy chciałabyś chodzić do tego Hogwartu czy jak tam.
-TAK, TAK, TAK, TAK, TAK!!!!!
Profesor Dumbledore zachichotał i popatrzył po wszystkich przyjaźnie a następnie wyciągną z pod płaszcza drewniany patyczek. Różdżka. Popatrzyłam na nią z zazdrością, bo odkąd tylko pamiętam chciałam taką mięć. Dumbledore machnął nią krótko i przed nim pojawił się plik kartek.
- Rok szkolny zaczyna się każdego roku 1 września. Nauka trwa siedem lat. Dorosłym – w świecie czarodziejów – stajemy się w momencie ukończenia siedemnastych urodzin.
Mama z tatą popatrzyli po sobie.

- Lily słońce najdroższe – powiedziała mama. – Nie jestem pewna czy Ci pozwolić.. Jesteś jeszcze taka malutka..
- Czy chcecie Państwo pozwolić aby córka się zmarnowała? – głos czarodzieja stał się poważny i surowy.
- Nie, natomiast  nie jestem przekonana do końca. NIC, nie wiemy o szkole, o Panu, o magii. Dowiadujemy się wszystkiego z dnia na dzień i Pan chce nam zabrać córkę na całe siedem lat?
- Mamo, są wakacje, ferie.. – zaprotestowałam
- Liliane – odezwał się Dumbledore. – Od jak dawna wiesz o swoich magicznych zdolnościach?
- Odkąd  miałam 9 lat – powiedziałam cicho. – Od Severusa.
- I nie powiedziałaś rodzicom, ponieważ … ?
- Bo chciałam im zrobić niespodziankę.
Rodzice popatrzyli po sobie zdumieni.  Potem mama powiedziała, do mnie żebym poszła do siebie a oni porozmawiają z profesorem i następnego dnia powiedzą mi swoją decyzję. Zawsze kiedy tak mówiła, znaczyło to złe wiadomości, więc zrezygnowana powlokłam się do swojego pokoju. Petunia siedziała na swoim łóżku i patrzyła na mnie pustymi oczami.
- Wszystkiego najlepszego raz jeszcze Lili – powiedziała smutno. Wiedziałam, że cierpi bo jej nie dano możliwości bycia czarodziejką. Ukrywała to dobrze, jednak czasem była bardzo niemiła. Wiem, że cierpi bo kiedyś z Sevem znaleźliśmy przypadkiem jej list od profesora Dumbledora. Nie wiem co do niego pisała, ale odpowiedź była taka, że mi zrobiło się przykro. Była ode mnie starsza 3 lata i bardzo chciałam, żeby poszła ze mną do tej szkoły. Ale teraz kiedy już spodziewałam się że do niej nie pójdę chciałam jej o tym powiedzieć.
- Tuniu, na dole jest profesor Dumbledore – jej oczy się rozszerzyły, bo wiedziała ze oznacza to dla nas rozstanie. – A rodzice chyba nie puszczą mnie do szkoły. Nie musisz się na mnie złościć.
- Nie złoszczę – podeszła do mnie i przytuliła mnie tak jak dawniej. – Odwróć się zrobię ci warkocza.
Bardzo delikatnie zaczęła mi rozczesywać włosy i splatać od samej góry. Trochę bolało ale zawsze tak było, nawet jak mama robiła. Babcia mówiła , że to dlatego że mam za długie włosy. Były prawie do kolan. Długie, kręcone i rude. W tym momencie pomyślałam, że jeśli pojadę do Hogwartu, to znaczy jeśli rodzice się zgodzą to je zetnę.
Wieczór nam minął spokojnie i jedyną rzeczą, która zwróciła naszą uwagę było głośne trzaśnięcie drzwi koło północy . Zasnęłam zapłakana ale wtulona w ramiona Petunii. Rano obudziłam się, kiedy słońce było już wysoko. Spojrzałam na zegarek na ścianie  w kształcie sowy. Poderwałam się z łóżka i zbiegłam w piżamie na dół. Nikogo nie było, ale w kuchni na stole leżała kartka od mamy, że pojechali z Petunią na zakupy na cały dzień i że w lodówce mam obiad bo będą późno. Zjadłam moje ukochane płatki z malinami i poszłam na górę. Łazienka i chwila koło szafy i była gotowa do wyjścia.  Wzięłam klucze i zamknęłam drzwi.  Było zimno. Pobiegłam do naszego miejsca .. naszego to znaczy Seva, Jesa i mojego. Taki opuszczony dom koło rzeki. Zawsze tam się spotykaliśmy. Po kilki minutach byłam na miejscu ale nikogo nie zastałam, więc wróciłam do domu. Nadal było pusto.  Posprzątałam u siebie, w kuchni, w łazience, w salonie.. Taki ze mnie maniak był czasem, ale tylko wtedy kiedy się denerwowałam.  Potem wzięłam się za książkę. Nie pamiętam już dziś tytułu, ale była o magii.. O wróżce, która zakochała się w wilkołaku. Czytałam, aż zasnęłam, a obudziło mnie dopiero poklepywanie po ramieniu. Tata mnie obudził i zaprosił do salonu. Palił się wtedy kominek, a na zewnątrz było ciemno i padał gęsto śnieg. Na stole leżały torebki z nieznaną mi zawartością i wielki zamknięty kufer. Mama uśmiechnęła się do mnie zachęcająco i skinęła głową, żebym zobaczyła zawartość. Najpierw sprawdziłam zawartość toreb. Mnóstwo ubrań. W wielu kolorach. Moich kolorach. Czyżby dla mnie?
- Mamo, co to?
- Taki nasz prezent. Dla Ciebie.
Petunia unikała mojego wzroku. Siedziała u boku ojca . Byli podobni. Z tym, że on był radosny, a ona albo smutna albo zła.
- Z jakiej okazji ? – zapytałam spokojnie
- Pożegnalnej – szyderczo powiedziała Petunia.
- Przecież nigdzie nie jadę, więc nie musisz być złośliwa Tuśka.- Nie lubiła jak tak do niej mówię. – Mówiłam Ci wczoraj…
- Tak kłamczucho! A ja Ci uwierzyłam
- Spokojnie dziewczynki – tata nas uspokoił – Liluś, właśnie że jedziesz. We wrześniu. Zobacz ten kufer.
Podeszłam do niego z wahaniem, otworzyłam i zamarłam. Mnóstwo książek, piór i tych magicznych rzeczy o których mówili chłopaki. Zauważyłam, że mama płakała i ja też zaczęłam. To była ich decyzja. To było moje nowe życie. Już niedługo miałam być kimś innym. Kimś wyjątkowym. Zyskałam wtedy wiele i wiele straciłam. Siostrę. Była przez te wszystkie miesiące dla mnie złośliwa. Unikała mnie, szydziła, nabuntowała koleżanki ze szkoły i nikt mnie nie lubił. A tak bardzo chciałam, żeby była przy mnie, wtedy kiedy miałyśmy się rozstać. Ona już nie była częścią mojego życia, ale Grace w  nim została. Wspierała mnie i wcale nie szydziła. Poszła ze mną do salonu fryzjerskiego w połowie lutego.  Wedle obietnicy złożonej sobie, ścięłam włosy. Do ramion. fryzjerka prawie płakała kiedy naciskała nożyczki. A babcia mi potem gratulowała odwagi.  Spędzaliśmy czas we 4.. Ja, Grace, Jasper i Severus. Oni nie uczyli się w mojej szkole. Tylko ja, Grace i Tunia. Moja złośliwa siostra, naszej kuzynce też załatwiła przykrość. Nikt się do nas nie zbliżał. Przetrwałyśmy. Rodzina Evans, zawsze przetrwa. Nadeszły wakacje i mama poszła ze mną do Państwa Lawrence. Mama Jaspera otworzyła nam i kiedy usłyszała gdzie chcemy się z nią wybrać wybuchła głośnym serdecznym śmiechem.  Zabrała nas do domu i postawiła przed kominkiem. Spodziewałam się, że chce użyć proszku Fiuu o którym mówił Jasper i Sev, ale mama wyglądała na spanikowaną kiedy pani Elisa dała mi pudełko z zielonym proszkiem i kazała rzucić w ogień i wejść.
- Na Pokątną – krzyknęłam i pożarły mnie zielone płomienie.
Chwile potem pojawiła się mama i Pani Lawrence.  Nie byłam tu jeszcze. A na mamie widok nie zrobił już wrażenia, bo mówiła, że zabrał ją tu Dumbledore zaraz po moich urodzinach. Wiedziałam, że czas na różdżkę. Spełnienie moich marzeń. Pani Lawrence zaprowadziła mnie pod sklep. Powiedziała do mnie i do mojej mamy, że „tę podróż muszę odbyć sama”. Weszłam. Było cicho i pusto. Sklep wyglądał niemal jak biblioteka, jednak zamiast książek były stosy niewielkich pudełek.  Po chwili z głębi sklepy wyłonił się staruszek i bardzo jasnymi oczami i włosami. Uśmiechną się do mnie przyjaźnie. Niepewnie odwzajemniłam uśmiech.
- Do Hogwartu? – zapytał cicho. Przytaknęłam. – Wielu z was mnie ostatnio odwiedza. Pomyślmy.. – rozejrzał się po pomieszczeniu. Chwiejnym krokiem podszedł do jednego ze stosów. – Może tę na początek.  8 i pół cala, jesion i włos z  głowy jednorożca. Która ręka ma moc?
- Eee jestem prawo ręczna.- Podał mi ją, jednak nie wiedziałam co z nią zrobić.
– No machnij! – rzekł staruszek. Zgodnie z jego poleceniem zgięłam rękę, jednak nic się nie stało. Zabrał mi różdżkę z ręki i podał nową.
-Jaka to? – zapytałam zaciekawiona
- Głóg i pióro feniksa. Równiutkie 10 cali. Doskonała dla aurorów. – Odnotowałam w głowie, żeby dowiedzieć się kim są aurorzy. Machnęłam i zbiłam wazon. Na odległość. Przerażona spojrzałam na niego. Może nie dla mnie jest różdżka.  Zabrał ją i schował do pudełeczka. Zawahał się prze chwilę i podał mi wyjątkowo jasne opakowanie.
- Coś czuję, że to będzie ta. Wierzba, 10 i ¼ cala. Bardzo elegancka, dla eleganckiej czarownicy – skłonił się przede mną.
Gdy tylko wzięłam drewienko do ręki poczułam przenikające mnie ciepło. Od końców palców przez cało ciało. Taka elektryzująca moc. Staruszek pokiwał z uznaniem głową i rzekł powoli, że z ta różdżką stanę się wspaniałą czarownicą i uroki nie będą sprawiać mi kłopotów. Podziękowałam mu i zapłaciłam pieniędzmi, które pani Lawrence zamieniła z mama. Takimi magicznymi. Wychodząc ze sklepu pana Ollivandera, gdyż tak nazywał się staruszek minęłam czarnowłosego chłopaka w moim wieku. Miał ciemnobrązowe oczy i taki dziwny uśmiech na twarzy. Całkiem ładny – pomyślałam.
Mama przytuliła mnie i razem z panią Elisą poszłyśmy wgłęb ulicy. Stanęłyśmy obok sklepu o nazwie Eeylopa. Panie kazały mi poczekać i weszły. Po około 20 minutach wyszły z dwiema klatkami. W jednej siedział wspaniały rudy kocur w drugiej czarna sowa z białą pręgą na grzbiecie.
- Lila – rzekła pani Elisa – z uwagi, że jesteś dziewczyną wybierz czy chcesz kota czy sowę. Podpowiem, że kotem nie wyślesz listu do rodziców, chociaż w Hogwarcie są sowy, takie szkolne.  Kot przypominał mnie zarówno oczami jak i kolorem włosów, natomiast sowy uwielbiałam od dawna.
- Ja bym wolała sowę.. jest przepiękna. Oczywiście kot też, ale za bardzo mnie przypomina i to mnie trochę przeraża. Pani Lawrence dała mi klatkę do rąk.
-No cóż, mój syn od dziś ma kota. Nie wiedziałam co mu dać , więc cieszę się, że mi pomogłaś. Uznaliśmy z mężem że na urodziny damy mu zwierzaka. Ale się sprzeczaliśmy jakiego. Ojciec chciał sowę, bo koty są „niemęskie”. Wygrałam. Idziemy na lody!
Zajrzałyśmy jeszcze do księgarni i kupiłam Jasperowi fantastyczna książkę o Quidditchu – dyscyplinie sportowej, którą uwielbiał. Ja w tym nic zabawnego nie widziałam. Miotły, tłuczek, kafel, znicz i jakieś tyczki. Gadał o tym bez przerwy a mi to nic nie mówiło. Ale trudno, niech się cieszy. Wróciłam do domu i podarowałam mu tę książkę. Cieszył się. Pierwszy raz dał mi wtedy całusa w policzek. Słodko.
Całe wakacje spędziłam u dziadków w Irlandii. Razem z Grace, która pojechała ze mną świetnie się bawiłyśmy. Dziadkowie nas rozpieszczali  i w ogóle. Wróciłam do domu dokładnie 30 sierpnia. Spanikowana. Bo to już niedługo. Już dziś. Już za parę godzin. Jestem spakowana i gotowa. Chyba. Słyszę głęboki oddech Petunii. Żal mi mimo wszystko, że się rozstajemy. Tyle lat bliskie przyjaciółki. Mimo wszystko ją kocham. I zrobię dla niej wiele.  Postanowiłam już ubrać się. Założyłam moje ulubione spodnie, takie z przetartymi kolanami i zieloną bluzkę w groszki. Siedziałam na dole i czekałam na rodziców. Mama zaplotła mi warkocza, już o wiele krótszego, cicho narzekając, że będzie tęsknić i tak dalej. Nadeszła 10 i samochodem pojechaliśmy do Londynu. Pół godziny drogi. Zaskakująco szybko znaleźliśmy się koło dworca.  Weszliśmy na niego i zaczęliśmy szukać przejścia. Barierka o której mówili chłopcy była nieoznaczona. Bałam się tego. Bałam się w nią uderzyć i rozczarować, że to wszystko było bajką. Podeszliśmy z moim zapakowanym kufrem i sową którą nazwałam Essa , konkretniej Esmeralda ale Essa ładniej brzmi.  Przeszła Petunia, mama. Zostałam z tatą.
- Razem?  - zapytał i wyciągną ku mnie dłoń.
Razem. – odpowiedziałam.
Ścisnęłam mocno jego dłoń i z zamkniętymi oczami przeszliśmy razem przez ostatnią barierę, które dzieliła mnie od nowego życia. 




~K